życie codzienne, ludzie

21 GRAMÓW

Chłodna, jesienna noc. Zachmurzony granat nieba kontrastuje z setkami palących się zniczy. Jasna łuna światła unosząca się nad grobami, sprawia, że wieczór emanuje magiczną aurą. Spacerujemy niespiesznym krokiem główną aleją cmentarza, depcząc po brunatno-złotych liściach.

– Tęskniłam za tobą Cholero. – Kładę głowę na jego ramieniu.

– Mogłabyś wpadać częściej – rzuca oskarżycielskim tonem, jednocześnie ściskając mnie na powitanie.

– Fakt. Wpadliśmy ostatnio tylko na chwilę, nie było okazji spokojnie porozmawiać. Ale już jestem, nie bądź taki nabzdyczony.

– No dobra, dobra – odpowiada, śmiejąc się pod nosem. – Co tam słychać, mów mi tu szybciutko!

– Zmieniłam niedawno pracę, a ściślej mówiąc, miejsce pracy, bo od księgowości nie mam zamiaru odchodzić.

– To musi być pasjonujące zajęcie, codziennie inna faktura… – ironizuje.

– Lubię moje liczby. I to, że nie mam bezpośredniego kontaktu z ludźmi. A tak w ogóle, jakbyś przyszedł do naszego biura, to gdyby nie plakietka na drzwiach wejściowych zatytułowana „Biuro podatkowe”, nigdy nie pomyślałbyś, że w tym pokoju siedzą trzy księgowe.

– A to dlaczego?

– Spójrz na moją twarz. W ciągu miesiąca dorobiłam się widocznych zmarszczek od ciągłego śmiechu. Już nie pamiętam, co ostatnio nas tak rozbawiło, ale jeśli w piątek o godzinie 14stej dzwoni telefon służbowy, zerkasz na ekran, ocierając jednocześnie łzy rozbawienia z policzków, na wyświetlaczu pojawia się „Szefowa”, próbujesz spoważnieć, choć z trudem przychodzi ci wyduszenie z siebie: „Dziewczyny, ciiiiii… Szefowa dzwoni!”, na co twoja koleżanka odpowiada z nieudawanym przerażeniem: „O kurwa! Sąsiedzi z góry pewnie do niej zadzwonili, poskarżyć się, że jest za głośno!”, to znaczy, że jesteś w dobrym miejscu z właściwymi ludźmi.

– No to pozostaje jedynie pozazdrościć. A jak z mężusiem się układa?

– Czas mija, a ja z każdym dniem utwierdzam się w przekonaniu, że M. jest najlepszym, co przytrafiło mi się w życiu, zaraz za grillowanym Camembertem rzecz jasna. Chociaż czasem mnie irytuje, nie powiem, że nie. Na przykład ostatnio, leżymy w łóżku, ja czytam książkę, on ogląda to swoje Discovery. Pytam się, czy mazda 626 to fajne auto, bo chcę sobie wyobrazić, czym wozi się bohaterka kryminału. Wtem M. dumnie odpowiada: „No taka podobna do passata B5”. Tłumaczę mu, że niewiele mi to mówi, więc on dalej usiłuje mi pomóc: „No coś wielkości bmw 3”. Myślę sobie, że fajnie stracić kilka minut życia na próbach wyobrażenia sobie czegoś, na podstawie nic nie wnoszących podpowiedzi, i tłumaczę mu, że nie rozmawiamy o smaku rodzajów sera żółtego, tylko o samochodach. Więc przyjęłam, że to musi być jakiś duży suw. A później wklepuję frazę do Internetu i całe wyobrażenie fikcyjnego świata, którym żyłam kilka dni, psu w dupę.

– Nie no to rzeczywiście macie poważne problemy. Może jakaś terapia by wam pomogła? – Zanosi się śmiechem.

– Oj przecież nie mówię, że to są problemy. Od pewnego czasu tkwię w jakiejś melancholii, wszystko wydaje mi się takie bez sensu. Przez całe życie staramy się coś osiągnąć, dążymy do upragnionych celów, wyznaczamy sobie nowe, gonimy przez to życie, zapominamy się zatrzymać. Pomyśleć. Docenić. Ludzie mają to do siebie, że dopiero kiedy coś stracą, zaczynają to doceniać.

– To się nazywa życie, Lidio – westchnął.

– To takie dziwne. Wiesz, jest taki lud Badjao, zamieszkują tereny Malezji. To tacy Morscy Cyganie, którzy prowadzą półkoczowniczy tryb życia. Całe dnie spędzają na polowaniu na ryby i zbieraniu owoców morza. W wolnych chwilach, a uwierz, że mają ich naprawdę dużo, siedzą sobie w swoich szałasach budowanych na palach, zapatrując się w morze i kontemplują nad sensem życia, na przykład czy jutrzejszego dnia uda im się zdobyć jedzenie na głębokości dwudziestu metrów pod wodą, unikając pożarcia przez morskie drapieżniki, i takie tam powszechne dylematy. I czy ty wiesz, że oni są szczęśliwi? Za nic nie zamieniliby swojego życia na inne, ani myślą o opuszczeniu swoich nadmorskich szałasów na rzecz egzystencji w cywilizowanym świecie.

– Bo więcej, nie zawsze znaczy lepiej. Czasem im mniej ma człowiek, tym jest szczęśliwszy.

– No właśnie. Oni mają głęboko w dupie konflikty polityczne, absurdalne problemy współczesnych ludzi i to, że Ewa Chodakowska wypuściła na rynek swoje fit-bio-bezglutenowe batony. Oni nie skaczą przed telewizorami, wymachując nogą, aby schudnąć. Nie tylko przez to, że owych telewizorów nie posiadają, po prostu ruch jest dla nich czymś zwyczajnym, robią to na co dzień. Nie słuchają tego całego pierdolamento kołczów o wyjściu ze strefy komfortu. Z drugiej strony, jak zachorują, to muszą zapierdzielać do swojego szamana, żeby zatańczył nad ich głową, bo o opiece medycznej mogą zapomnieć.

– A więc widzisz, cywilizacja i postęp techniki posiadają ogrom zalet, zrobiły wiele dobrego dla ludzkości. Po prostu trzeba znać we wszystkim umiar i mieć dystans do świata.

– Ano trzeba, trzeba. Strasznie zimno się robi. – Poprawiam szalik. – Będę się zbierać – mówię ze smutkiem w głosie.

– Ja nie wiem, jak wam w tych wełnianych kaloszach może być zimno. – Wskazuje na moje buty, nie mogąc opanować rozbawienia.

– To nie są kalosze, tylko EMU!

– Emu to taki ptak z Australii.

– A ty jesteś Guziec!

– Dlaczego tak?

– Bo jesteś świnią. W dodatku taką z Afryki.

– Bla, bla, bla… – przedrzeźnia się. – Idź już, bo to nie Australia. W Polsce jesień mamy chłodną. – Uśmiecha się złośliwie.

– Hej, Mądralo – trącam go w ramię. – Myślę o tobie. – Podpalam wkład, wsuwając go do znicza. – Do zobaczenia. – Stawiam szklane serce obok pozostałych lampeczek oświetlających grawer:

Adrian Gęsina

zm. 3 września 2017 r.

 

 

 

Udostępnij