Pierwszy raz zobaczył ją w kawiarni na Saskiej Kępie. Było lato. Siedziała samotnie przy szklanym, okrągłym stoliku. Przyglądał się jej długim blond włosom delikatnie opadającym na ramiona. Był ciekawy jej twarzy, którą przysłaniał duży ekran smartfona. Kiedy kelner postawił przed nią białą kawę, oderwała na chwilę wzrok od telefonu, uśmiechając się. Wtedy dostrzegł jej nienaturalnie duże usta spowite ciemną szminką. Jej oczy podkreślała gruba, czarna kreska i wachlarz gęstych, sztucznych rzęs. Brwi jakby odmalowane od jakiegoś szablonu. Wyglądała jak większość dziewczyn – dość ładna, ale niczym się niewyróżniająca.
Po chwili ponownie chwyciła smartfon i zaczęła robić zdjęcia szklance kawy. Nagle do stolika dosiadła się jej koleżanka. Różniła się jedynie kolorem włosów. Dziewczyny przywitały się muśnięciem w policzek.
Obserwował je kilkanaście minut. Nie zamieniły ze sobą nawet zdania, ich całą atencję pochłaniały telefony. Co nieraz jedna z nich pokazywała coś na ekranie tej drugiej. Gdyby nie to oraz fakt, że się przywitały, w życiu nie odgadłby, że są znajomymi. Smutne – pomyślał, ruszając przed siebie.
Stał w kuchni u kumpla, który zaprosił go na domówkę. Prawie nikogo tu nie znał. Wypuścił szary dym z papierosa, kiedy przypominał sobie, skąd zna tę dziewczynę. Gdyby był Tomem Cruisem w filmie „Vanilla Sky”, pomyślałby: czerwona sukienka, sandałki… to najsmutniejsza dziewczyna, jaka kiedykolwiek sączyła martini.
Ale nie jest Tomem i nie patrzy na Cameron Diaz, więc jedyne, co przyszło mu na myśl, to: najsmutniejsza dziewczyna, jaka kiedykolwiek trzymała w ręku smartfona. Relacjonowała na instagramie, jak mija jej piątkowy wieczór. Rzeczywiście, gdyby oglądał jej relację, pomyślałby, że bawi się doskonale. Ale to tylko krótki film, obserwując ją tu i teraz, dostrzega płytkość sytuacji.
Twarze ludzi, którzy przyszli tu, aby spędzić ze sobą trochę czasu, ozdabia błękitna poświata wydobywająca się z wyświetlaczy ich smartfonów, są tu tylko ciałem. Jak w jakimś jebanym Matrixie. Zamiast rozmawiać ze sobą, dotykają ekranów, tworząc coś na wzór zdań w messengerze. Zamiast raczyć się wzajemnymi uśmiechami czy grymasami niezadowolenia, przesyłają sobie żółte emotikony. Robią selfie, by później masturbować się w towarzystwie komentarzy od fejsbukowych friendsów, które to komentarze ociekają lepkim, trywialnym cukrem o treści: „Piękna <3”, „Ciacho :)”, „Cudownie kochana!”. Najgorzej jest, kiedy odpowiadają na te komentarze: „Moja piękna, dziękuję<3”. Przecież od tego można dostać raka.
Otworzył kolejne piwo i odpalił następnego papierosa. Wszedł na fejsbuka, bo nikt z obecnych nie kwapił się do dyskusji w realnym świecie. Zresztą uważał, że i tak nie miałby, o czym z nimi rozmawiać. Nie interesowała go płytka polemika na temat drogich suwów w automacie, a konkretniej kto, ile i za co zapłacił. Nie odnalazłby się w rozmowie o weekendzie spędzonym w Marriocie czy innym Hiltonie, bo nie rozumiał, czego interesującego można doświadczyć w takim miejscu. Wygodnego łóżka? Klimatyzacji? Plazmowego telewizora? Fascynujące, doprawdy. To nie tak, że wkurzał go jakiś tam poziom życia innych ludzi, czy krzta luksusu. Absolutnie. Po prostu rozmawianie o dobrach materialnych uważał za zbędne i nic nie wnoszące. Nie był ciekawy newsów z życia gwiazd, czyli rozmowy na temat nowego zdjęcia na instagramie Małgosi Rozenek oraz rakotwórczych, sztucznych postów Chodakowskiej, czy wpisów pseudo sportsmenek, które w zasadzie mają do zaoferowania jedynie wypiętą dupę.
Scrollując tablicę natknął się na okraszone tysiącem hasztagów selfie znajomej. Nad zdjęciem widniał napis: Nie jestem taka jak inne. Oczy zabolały, ale przeglądał dalej, dopóki nie trafił na nową piosenkę Sióstr Karpiewskich. Zablokował ekran, wsadził smartfon do kieszeni spodni. Jak wróci do domu, odinstaluje fejsa.
Spojrzał na towarzyszy spotkania. Bez zmian. Jedynie ziomek wczuwający się od początku imprezy w rolę DJ’a radośnie do niego pomachał, zachęcając, żeby podszedł do laptopa. Wiedział, że jeśli tam pójdzie, przez najbliższe pół godziny będzie zasypywany jednym pytaniem: A to słyszałeś?
Usłyszał dzwonek swojego telefonu, odebrał.
– Co dziś robisz? – spytała przyjaciółka.
– No i namówiła! – odrzekł.
– Tam, gdzie zawsze. Ty kup piwo, ja wezmę siebie i ploteczki – oznajmiła.