Poniedziałkowy poranek, siódma rano. Stoję za przystankiem, podpalam papierosa i czekam na autobus w kierunku metra.
Nie zdążyłam jeszcze wypuścić dymu z ust, a już podjechało E-8. Kątem oka oceniam rozmiar wolnej przestrzeni autobusowej i na samą myśl o przekroczeniu drzwi, przechodzą mnie ciarki. Niestety, pojazd nie spełnia moich oczekiwań, więc postanawiam poczekać na coś luźniejszego, tak żebym nie musiała doskonalić mojej sztuki lewitowania nad podłogą autobusu.
Nagle, ku memu zaskoczeniu, dzieje się coś nieprawdopodobnego. Ludzie znajdujący się po drugiej stronie ulicy, zaczynają biec w stronę autobusu. Pragnę zwrócić uwagę, że to nie jest zwykły bieg. Ta sytuacja przypomina trochę, jakąś scenę z filmu akcji, w której bandyci idą ulicą i strzelają z pistoletu w powietrze, na skutek czego, cały tłum panicznie ucieka w popłochu, na oślep. Tak właśnie jest z porannymi wyprawami na autobus, z resztą nie tylko porannymi. Odtwarzam sobie w głowie utwór ”Nights in white satin”, aby nadać odpowiedni, traumatyczny, a jednocześnie wzruszający klimat całej sytuacji i obserwuję. Obłęd w oczach tych wszystkich ludzi jest przerażający. Matki biorące pod pachę swoje dzieci, aby zdążyć na autobus; kobiety łamiące piękne, piętnastocentymetrowe szpilki podczas wyścigu z czasem; uczniowie, niczym maratończycy, popierdalający w swoich nowych air max’ach i w końcu starsze panie, które wykorzystują resztki swoich sił na tę ciężką pogoń za autobusem, co w zasadzie wyjaśnia sprawę rywalizacji o miejsce siedzące. Nie należy zapominać o autobusowych kaskaderach. Są to osoby, które zmagając się z czasem, wytrwale biegną przed siebie. Ludzie godni podziwu, którzy wiedzą czego chcą od życia i zrobią wszystko, żeby to osiągnąć- zalani potem, zawsze mający pod ręką Powerade’a, niedający za wygraną, świadomi tego, że nie mogą się tak łatwo poddać, wbiegający w ostatniej chwili do środka, kiedy z autobusu wydobywa się wszystkim znany dźwięk, ostrzegający o zamknięciu drzwi. Kiedy taki osobnik, wpadnie jak wściekły do środka, z triumfalnym wyrazem twarzy, po wygranej walce z czasem, otrzymuje nagrodę w postaci pełnych podziwu spojrzeń towarzyszy podróży, którzy w głębi ducha kibicowali mu, obserwując całą sytuację z zapartym tchem. To wszystko byłoby może całkowicie normalne, gdyby nie to, że autobus E-8, kursuje co 4-5 minut. I tak cały poranek sytuacja powtarza się, wraz z każdym, następnym przyjazdem autobusu, zmieniają się jedynie bohaterowie.
Kończę palić i wciąż zaintrygowana wydarzeniami, które mają miejsce na przystanku, podążam wakacyjnym chodem do luźnego autobusu o numerze 101, mając jeszcze czas na zgaszenie papierosa w koszu na śmieci i wyciągnięcie słuchawek z torebki. Kiedy już podążam w stronę Młocin, zawieszam wzrok nad widokiem z okna i zastanawiam się, czy istnieją jeszcze ludzie, którzy posiadają godność autobusową.