życie codzienne, ludzie

HOMO SOCIALMEDIACUS

-Tato… Czy jest coś, co chciałbyś mi powiedzieć?

-Tak… Ja i Carol pobraliśmy się.

-A kiedy chciałeś mi o tym powiedzieć?

-Przecież zapostowałem na fejsie!

How I Met Your Mother ,,Band or DJ?”

Scena z serialu ,,Jak poznałem waszą matkę” rozbawia nas poprzez swoją niedorzeczność. Nawet nie przeszło nam przez głowę, że podobna sytuacja mogłaby wydarzyć się w rzeczywistości. Jesteście pewni?

Żyjemy w czasach fejsbuków, instagramów, tłiterów, snapczatów i innych social mediów, które mają na celu uproszczenie relacji międzyludzkich. Dzielimy się chwilami ze swojego życia w postaci: zdjęć, filmów tudzież postów. Problem w tym, że większość użytkowników social media jest przekonana o tym, że cały świat musi wiedzieć: co, z kim i gdzie robią. Na Instagramie znajdziemy chyba wszystko, począwszy od zdjęć jedzenia, poprzez tryliony selfie, skończywszy na artystycznych fotografiach krajobrazu, uwiecznionych telefonem [o ile zdjęcie ogniska pod Mostem Poniatowskiego w Warszawie można nazwać artystycznym.]. Call it what you wanna call it, I’am fuckin’ alcoholic ale wydaje mi się, że ludziom to się chyba w dupach poprzewracało.

Spędzasz wakacje w Grecji? Może między wstawianiem  pinćset tysionców zdjęć, a bieżącą obserwacją postępu kliknięć ,,Lubię to!”, zdążysz nacieszyć się chwilą. I pamiętaj o zameldowaniu się w Mykonos na fejsie.

Odchudzasz się? Świetnie! Zainstaluj sobie Endomondo i dziel się ze znajomymi każdym przemierzonym kilometrem, bo jeszcze, kurwa, nie wiedzą, że biegasz.

Właśnie wstawiłeś zdjęcie swojego lunchu na insta? Uff… Bo już się wszyscy prawie zesraliśmy z ciekawości.

Udostępniłeś zdjęcie chorego dziecka i czujesz, że właśnie zrobiłeś dobry uczynek? Yyy… Nope. Równie dobrze mogłeś poświęcić ten czas na partyjkę pasjansa- analogicznie pożyteczne.

Szerujesz zdjęcia maltretowanych zwierząt? Weź rozbieg. Jebnij głową w ścianę. Dalej masz ochotę ,,pomagać” zwierzętom na Facebooku? Powtarzaj numer ze ścianą do skutku. Jak już zadziała, wpisz numer KRS fundacji pomagającej zwierzętom do swojego PIT-u. [pozycja 137 w deklaracji za 2015r]. Brawo, w końcu zrobiłeś coś sensownego.

-Nie mogę dziś się z tobą spotkać, bo o 18tej muszę zebrać bakłażany na farmie. Może Skype?

-Jasne, rozumiem. Ja próbuję przejść 26745 poziom w Candy Crash Saga. Złapiemy się na Messengerze!

Serio? Jak masz wyjść na idiotę, to lepiej wyjdź na spacer.

Widzę, że bierzesz udział w wielu wydarzeniach. Jak znajdujesz na to wszystko czas?! Musisz codziennie pić VigorUp- dziś mi się chce!

Uważasz, że każde zrobione przez ciebie zdjęcie musisz edytować przed udostępnieniem? Tu trochę przyciemnić, tam przymalować i na koniec wyszczuplić nieco brzuszek? Nie kłopocz się, w realnym świecie i tak każdy zobaczy cię taką, jaka naprawdę jesteś.

Ci z Was, którzy już jakiś czas mnie czytają, pewnie zastanawiają się teraz, gdzie jakaś wzmianka o matkach w social mediach. Myślę, że temat wyczerpałam sowicie tutaj. Nie omieszkam dodać, że pierwsze ząbki, kupki i wymiociny Waszych dzieci powinnyście umieszczać w albumie. Nie, nie tym fejsbukowym. Takim zwyczajnym, jeśli pamiętacie jeszcze, jak on wygląda. Abstrahując nieco od tematu, przytoczę krótką historyjkę- tak wiem, uwielbiacie moje historyjki, Misiaczki. Wychodząc dziś z klatki, przytrzymałam drzwi wejściowe dzierlatce z wózkiem. Pomyślałam sobie: nie będzie się tu gimnastykować biedna kobiecina. No i co? I gówno. Nie usłyszałam, magicznego dziękuję. Nie zobaczyłam nawet przebłysku wdzięcznego uśmiechu na jej twarzy. Ale matki zawsze wiedzą lepiej, widocznie nie zasłużyłam. W końcu to nie to samo, co komentarz pod zdjęciem jej dziecka: ale słodziaczek, na który odpowiada: dziękuję 🙂.

Jakiś czas temu założyłam z ciekawości Snapchata. Korzystałam z niego przez kilka dni, dzieląc się ze znajomymi krótkimi filmami i zdjęciami, szczerząc się do kamery, jak bym co najmniej Toma Hardego zobaczyła. Po kilku dniach stwierdziłam, że aplikacja wyżera mi mózg, więc pozbyłam się jej na dobre. Do dziś nie umiem odpowiedzieć sobie na pytanie: Dlaczego to robiłaś?!

Od kiedy zaczęliśmy mierzyć swoją wartość ilością lajków pod zdjęciami? Czy social media na prawdę nas do siebie zbliżają? Czy jest wprost przeciwnie, jakbyśmy żyli sami w wirtualnym świecie? Ludzie są tak bardzo zaabsorbowani udostępnianiem zdjęć/filmów/postów, ratowaniem dzieci/zwierząt/kurwa świata, że zapomnieli, jak to jest cieszyć się chwilą. Tym co jest tu i teraz. Za dużo dotykania ekranów, za mało dotyku najbliższych. Ja rozumiem, że sex przez kamerkę jest intrygujący, pozostawcie to jednak tym, którzy w rzeczywistości nie dają rady. Być może nawet nie wiedzą, że można to robić inaczej.

Żeby nie było, że jestem niesprawiedliwa, umiem docenić przydatne funkcje Facebooka. Chociażby to, że dzięki możliwości udostępniania linków, dzielę się z Wami moimi tekstami. Wszystko należy robić z głową: odróżniać cyberprzestrzeń od rzeczywistości, nie zatracać się w wirtualnym świecie, bo życie mamy jedno i byłoby fajnie nie zmarnować tej szansy. [Przepraszam jeśli uraziłam wyznawców reinkarnacji.]

Udostępnij