– Wiesz, Kochanie, poczytałam trochę na temat tego mundialu, wiem już, czym jest „spalony”, będę kibicować.
– No nie wierzę.
– Ale im głębiej zaczytuję się w tej lekturze, tym więcej mam wątpliwości.
– To znaczy?
– Znalazłam informację, że Polska jest w grupie „H” – ostatniej. Czy to oznacza, że jesteśmy najgorsi?
– Nie, tak wyszło z losowania.
– Jakiego losowania?
– …
Uważam, że istnieje wiele form rozrywki, które są dużo ciekawsze niż oglądanie meczu. Na przykład obserwowanie rosnącej trawy lub karciana gra w wojnę, emocje jak na rybach. Kiedyś nawet naszła mnie chwila refleksji, pomyślałam wtedy, że to niemożliwe, aby tak wiele osób mogło się mylić co do piłki nożnej. Obejrzałam więc kilka meczów, czekając, aż pochłonie mnie ten ferwor wrażeń, pragnęłam poczuć wulkan emocji zalewający moje ciało niczym grillowany camembert powierzchnię talerzyka. Niestety, nic takiego się nie wydarzyło. Natomiast jedna rzecz przyciągnęła moją uwagę, powiem więcej, ja do dziś zachodzę w głowę, jakim cudem chłopaki na boisku odnoszą więcej obrażeń niż zawodnicy MMA?
Żeby była jasność, jestem w stanie pojąć, że ludzie uwielbiają pokopać sobie towarzysko piłeczkę. Ja nie rozumiem, czym można się tak ekscytować podczas oglądania tego sportu. Z drugiej strony mój mąż nie widzi sensu w hasaniu na koniu po ujeżdżalni. I spoko, nie mam z tym problemu. Wiem, że człowiek, który nie pasjonuje się jeździectwem, widzi jedynie duże zwierzę biegające w kółko. Nie jest w stanie dostrzec więzi między jeźdźcem a koniem, tego że prawie niezauważalne przesunięcie łydki za popręg sprawia, że koń zakręci w daną stronę, delikatne zebranie wodzy jest sygnałem dla wierzchowca pod tytułem: „zaraz coś będzie się działo, przygotuj się na to”, że podczas spokojnego stępu działa niemalże każdy mięsień naszego ciała. Mogłabym wymieniać tak bez końca, ale nie widzę sensu tłumaczenia czegoś, co dla niezainteresowanych jest wiedzą zbyteczną. Zauważam jednak pewne podobieństwo, zarówno w jeździectwie jak i w piłce nożnej chodzi o grę zespołową (koń – jeździec, piłkarz – piłkarz). I choć nie zaznałam w życiu lepszego uczucia niż beztroski galop w akompaniamencie wiatru rozwiewającego włosy i rytmicznego stukotu kopyt, to jestem w stanie zrozumieć, że Lewandowski podczas strzelania bramki, czuje się podobnie.
Bądź co bądź oglądnie meczu jest dla mnie katorgą. Ale ja to jestem jednak takim człowiekiem, co choćby szedł ciemną doliną, zła się nie ulęknie. Dlatego postanowiłam, że w tym roku zrobię drugie podejście. To nie do końca tak, że jestem masochistką. Po prostu skupię się na pozytywnych aspektach tego światowego eventu i uszczknę odrobinę radości z tych jakże beznamiętnych wieczorów z zielonym polem.
Przede wszystkim jest to idealna okazja do częstszych wyjść z domu. Przecież oglądanie meczu z poziomu kanapy nie może równać się wspólnym emocjom towarzyszącym kibicowaniu w ogródku piwnym. Nawet jeśli transmisja nie zdoła mnie przekonać, zawsze pozostaje zimne piwo i oscypek z grilla. I to jest ewenement – nie lubię oglądać piłki nożnej, ale lubię chodzić na mecze. Fuck logic. Jednakże należy pamiętać o wtapianiu się w otoczenie, coby jakiś Seba w czapce wpierdolce nie podszedł do nas, kulturalnie pytając: Czemu nie drzesz mordy, że gol?! Właśnie bramkę strzelili, ślepa jesteś? Masz z tym jakiś problem?
Aby do takich sytuacji nie dopuścić, wystarczy przyjąć technikę NOK (Technika Na Odświętnego Katolika), wstajemy, kiedy wszyscy wstają, śpiewamy, kiedy wszyscy zaczynają śpiewać, itd. itp. Po wykonaniu danych czynności powracamy do poprzedniego zajęcia, czyli konsumpcji bądź scrollowania fejsa. Jeśli jesteście na zaawansowanym poziomie, specjalistycznie nazywanym: level kameleon, śmiało możecie wziąć ze sobą dobrą książkę do poczytania. Ja na przykład mam biało-czerwoną koszulkę z moim imieniem na plecach, żodyn się nie spodziewa, że ze mnie taki kibic, jak z Popka tancerz – niby brał udział w Tańcu z Gwiazdami, niby muzyka to mu w tańcu nie przeszkadza, a jednak sprawiał wrażenie, jakby myślami był na albańskiej plaży z workiem koksu.
Gdybym tylko mogła zobaczyć na boisku Keanu Reevesa czy Toma Hardego, to gwarantuję, że byłabym największą fanką piłki nożnej, a na ten moment po prostu życzę naszym chłopakom powodzenia. W końcu od wyników tegorocznych meczów zależy humor mojego męża, a zdecydowanie wolę, kiedy ogarnięty kompletnym amokiem zielonego pola odpowiada na moje pytanie:
No jasne, że przydałaby ci się kolejna para butów. Najwyżej kupimy drugą szafę, nie przejmuj się tym, kochanie. Patrz, jak pięknie nasi grają! Wygramy to, maleńka!