damsko-męskie życie codzienne, ludzie

KIEDY ZOSTAWIA CIĘ MĄŻ I ODCHODZI Z INNYM

Nigdy nie myślałam, że mnie to spotka. Słyszałam podobne historie, ale w życiu nie pomyślałabym, że trafi akurat na mnie. Na nas. Marcin (celowo zmieniłam imię) był naszym dobrym kumplem. Przyjacielem, można by rzec. Spędzaliśmy razem wakacje, wolne weekendy i święta. W tym roku wspólnie ubraliśmy naszą pierwszą choinkę. Mówiąc „wspólnie”, mam na myśli to, że podczas kiedy ja cieszyłam się jak małe dziecko z każdej powieszonej bombki, chłopaki wspierali mnie duchowo. No może „wsparcie” to za dużo powiedziane. Ich pomoc polegała na tym, że nie plątali mi się pod nogami. Spali w pokoju obok, gwoli ścisłości. Byli bardzo zmęczeni świątecznym szałem zakupów, na które oczywiście wybraliśmy się w trójkę. To znaczy pojechaliśmy wspólnie do centrum handlowego, a później nasze drogi się rozeszły. Nie od dziś wiadomo, że faceci są mało odporni na tego rodzaju sporty ekstremalne, więc moi towarzysze postanowili wspomóc się kilkoma buteleczkami czegoś, co zawiera 60% wody. No i ta woda to tak ich wykończyła, że mieli problem, aby w ogóle dotrzeć do samochodu. Nie wspominając o znalezieniu go na parkingu. Ale spokojnie, nie w takich sytuacjach dawali sobie radę, więc i tym razem nie zawiedli. Kiedy powiesz dziecku, żeby poczekało na ciebie 5 minut w aucie i nikomu nie otwierało drzwi, a ty zaraz wrócisz z niespodzianką, najpewniej cię posłucha. Z tą różnicą, że dzieciakowi nie zostawisz kluczyków w samochodzie. Niestety to zadanie przerosło chłopaków, nie mogli spokojnie usiedzieć na dupie, podczas gdy na każdym rogu czyha niebezpieczeństwo.  W sumie to wszystko się może zdarzyć, prawda? Przecież z telewizora w Media Markt mogła wypełznąć jakaś dziewczynka z długimi, czarnymi włosami i wciągnąć mnie przez ekran. Wyszłam z tego sklepu z taką samą prędkością, jaką oni rzucili mi się na ratunek. Jednak kiedy zaczęli kłócić się o to, kto zgubił kluczyki, moja cierpliwość dobiegła końca. Klucze oczywiście spoczywały w stacyjce, a samochód był otwarty. Nic tylko wsiadać i jechać. Ahoj przygodo!

Pomimo wielu nieprzyjemnych niespodzianek lubiłam spędzać z nimi czas. Nudno nigdy nie było, nie da się, kurwa, ukryć. Nikogo chyba nie zdziwi fakt, że Marcin był świadkiem na naszym ślubie. W przeddzień naszego święta pojechaliśmy wypożyczyć pokrowce na krzesła. Coraz mniej czasu, coraz więcej nerwów, a jeszcze wiele do zrobienia. Dzwoni Marcin.

– Ej, bo mi się przypomniało, że nie mam garnituru. – rzekł beztrosko do słuchawki.

– Nie rób sobie żartów. Lepiej pomóż nam z zakupami.

– Mówię poważnie. Zapomniałem, że ostatnio schudłem jakieś 20kg, więc marynarka i spodnie z zeszłego roku są na mnie za duże.

Kurwa, no nie. No po prostu kurwa no nie. Nazajutrz ślub, a temu przypomniało się, że schudł i najprawdopodobniej pojawi się na uroczystości w dresie. Oczywiście nie w tym odświętnym z trzema paskami na boku, bo ten to tylko na specjalne okazje zakłada. Mówiąc o specjalnych okazjach, mam na myśli siłownie. Do dziś zastanawiam się, jakim cudem udało nam się kupić garnitur na kilkadziesiąt godzin przed ślubem. Jeszcze w dniu uroczystości odbierał go z przymiarki.

Nie tak dawno temu, kiedy już zaczynałam coś podejrzewać, Marcin miał wpaść na weekend. Jak już wspomniałam, bywał u nas permanentnie. Przypadek? Nie sądzę. Śmialiśmy się nawet, że urządzimy mu jego własny pokój w naszym mieszkaniu.

– Cześć. Wsiadłeś już do pociągu? – dzwonię do Marcina, wyczekując jego przyjazdu.

– Nie uwierzysz. – Odpowiada jakiś taki zaskoczony. Naprawdę dziwię się, że ten człowiek jeszcze potrafi sam siebie zaskakiwać.

– Aha, try my.

– Widzę pociąg, ale nie widzę drzwi. Podjechał ze złej strony.

– Czemu wydaje mi się, że wcale nie stoisz na peronie, a drzwi otworzyły się po prostu z drugiej strony, tam gdzie powinny?

– Ej, chyba masz rację.

Szach mat ateiści. Ja z tej okazji to nawet obrazek stworzyłam, tak na wypadek jakby słowa nie były w stanie oddać (nie)powagi tej całej sytuacji.

 

Mów mi „Mistrzu Painta” !

Po prostu człowiek Bangladesz. To co się czasem dzieje w jego głowie, tego nawet on sam nie jest w stanie ogarnąć.

Tym bardziej nie mogę zrozumieć, dlaczego mój mąż zostawił mnie samą i wyjechał z Marcinem do Szwajcarii. Na długo. Póki nie zarobią miliona monet, więc może dłużej niż zamierzali. I co ja mam teraz począć taka samiusieńka? Pojadę do nich na Wielkanoc, bo bez mojej pomocy to oni nawet jajek nie są w stanie ugotować, a co dopiero mówić o pisankach. Na pewno nie mogą się doczekać, kiedy będziemy wspólnie zdobić wydmuszki, stroić koszyczek na święconkę, i czochrać po łebkach szwajcarskie owieczki. Myślę, że będą uradowani tak jak wtedy, gdy dekorowałam cały dom ozdobami bożonarodzeniowymi. Wszędzie były świeczki z motywem mikołajów, renifery, kolorowe lampki, jemioła i figlarne łańcuchy, a chłopaki stwierdzili, że tylko czekam, aż się o coś potkną i zabiją. Przecież nie mogę pozwolić na to, by zamiast białego barszczu z kiełbasą popijali wódkę przy świątecznym stole. W końcu jak można popijać coś, co ma aż 60% wody?

* * *

– Które miejsce wybierasz? – Słowa P. odbijają się echem w mojej głowie.

– Nnnn..ni..ni.. nie wiem. – Ledwo udaje mi się cokolwiek z siebie wydusić. – Może tu. – Drżącą ręką wskazuję punkt na ekranie laptopa.

– Tu akurat jest wyjście awaryjne – „Awaryjne-yjne-yjne”, to słowo sprawia, że muszę natychmiast wyjść do łazienki. W wiadomym celu. – I będziesz musiała zapoznać się z instrukcją, jeśli chcesz tam siedzieć.

– Poczekaj. Nie rezerwuj tych biletów. Chyba pojadę autokarem. – Kręci mi się w głowie. Coraz ciężej oddycham.

– Chyba oszalałaś! To jest jakieś 20 godzin jazdy! Przecież samoloty są najbezpieczniejszym środkiem transportu! Wiesz, jak rzadko zdarzają się katastrofy lotnicze?

– Ale jak już jebnie to zmiecie wszystkich! Zupełnie jak Hazel na imprezie. A w autokarze to mam jeszcze jakieś szanse na przeżycie! Umówmy się, to nie jest naturalne, że ludzie latają! Wyobraźnio, please stop…

– Czego ty się boisz, przecież leciałaś do Nicei.

– Tak. I pamiętam każdą pierdoloną sekundę tej podróży, jakby to było wczoraj. – Poczułąm, jak żołądek podskoczył mi do gardła. – Dobra, zamawiaj. Jeśli będzie bardzo źle, to najwyżej zacznę krzyczeć na cały samolot, że wszyscy zginiemy. Wtedy na pewno wyproszą mnie z pokładu.

 

Udostępnij