Kiedy myślę o „szczęściu”, czuję delikatny powiew morskiego wiatru na plecach, który powoduje przyjemny dreszcz, przeszywający moje ciało. Nagrzany promieniami słońca piasek łaskocze stopy. Coraz wyraźniej słyszę nasilający się szum fal, a gdzieś pod brzuchem odczuwam mrowienie na myśl o widoku, który zaraz zobaczę. Puszczam rękę dziadka i biegnę po plaży, nie mogąc pohamować okrzyku: „łaaaaaaał”.
Tego dnia pierwszy raz w życiu, jako mała dziewczynka, zobaczyłam morze. Każdy kolejny raz, kiedy wracam na wybrzeże, wygląda tak samo i jest tak samo ekscytujący, niezależnie od ilości przeżytych wiosen.
Kiedy myślę o „szczęściu”, jem rodzinne śniadanie w ogrodzie, sprzeczając się z bratem o mało istotne rzeczy i dziesiąty raz tłumaczę babci, że nie wcisnę w siebie już więcej jajek. A później na zmianę śmiejemy się, dogryzamy sobie i podziwiamy zasadzone przez babcię kwiaty .
Kiedy myślę o „szczęściu”, wiszę na szyi jeszcze nie-męża i ściskam go na przywitanie, czując ciepło w okolicach serduszka, a w myślach przelatują mi urywki minionych miesięcy: płatki śniegu opadające na maskę samochodu pewnego majowego wieczoru, rozmowy na pustym peronie przy niebie usianym gwiazdami, upalny poranek w drodze nad jezioro przy otwartych na oścież szybach, wakacyjne grille z przyjaciółmi i nocne powroty do domu kamienistą drogą, prowadzącą przez las, z którego dobiega odgłos pohukiwania sów. A później trzy miesiące smutku, który w tej chwili nie ma już żadnego znaczenia.
Szczęściem są dla mnie chwile i miejsca, które tworzą nie tylko najbliżsi, ale też ludzie, których teraz mijam przelotem, rzucając „cześć” na powitanie, a później wspominam czasy, kiedy byli ważną częścią mojego życia. I zawsze dochodzę do wniosku, że były to naprawdę dobre momenty, za które jestem im wdzięczna.
Dobra, bo zrobiło się tak sentymentalnie, że mój jędzowaty charakter nie jest w stanie tego znieść, aż muszę sobie przypomnieć coś wrednego dla równowagi.
Własnie przypomniało mi się, jak kiedyś zrobiłam mężowi kanapkę z plasterkami cytryny do pracy, w odwecie za to, że mnie czymś tam zdenerwował. Zadzwonił do mnie rozżalony i zawiedzionym głosem wyszeptał do słuchawki: „serio…?”, a później był głodny przez resztę dnia, bo bał się spróbować pozostałych sandłiczów. #smuteczek
No, tak że miłego Międzynarodowego Dnia Szczęścia. 🙂