– Widziałam dziś mojego patronusa!
– Że co?
– Masz szczęście, że jesteś fanem Matrixa. Inaczej nie widziałabym żadnego racjonalnego powodu, dla którego miałabym cię tolerować.
– Spoko, to o co chodzi z tym pacośtam?
– PATRONUSEM!
– No właśnie.
– Adek, bo nie wytrzymięęę. Patronus jest taką magiczną tarczą, która broni cię przed dementorami!
– Kim?
– …
– No sorry, nie czytałem!
– Tłumacząc na język mugoli, chodzi o bardzo złe istoty, które wysysają z ciebie najlepsze wspomnienia.
– Masz na myśli kaca?
– Niech ci będzie. Jechałam dziś tramwajem, wpatrując się w krajobraz bloków za oknem, i wtedy go zobaczyłam! To był jeleń.
– Że kurwa co?
– Patronus przybiera postać zwierzęcia. Możesz go poznać po tym, że emanuje delikatnym światłem i jest gotowy ruszyć ci na pomoc.
– Brałaś dziś leki?
– I słuchaj dalej. Ta delikatna łuna światła w postaci jelenia objawiła mi się na dachu bloku. Owszem nie przeczę, że mógł to być świąteczny renifer ozdoba, ale sam chyba przyznasz, że to jest mało prawdopodobne.
– Lidia, oczywiście, że to niemożliwe. Przecież są święta, to gdzie renifer, gdzie lampeczki? Mi od tych światełek to już niedobrze się robi.
– Czyli nie reflektujesz? Wolisz, jak jest ciemno?
– Nawet nie wiesz, ile wysiłku muszę czasem włożyć w rozmowę z tobą, żeby już kompletnie nie ześwirować.
– Jak będziesz taki niegrzeczny, to zaraz zaśpiewam ci Szybką Tejlor.
– Że co?
– I stay out too late, got nothing in my brain…
– Błagam, nie! Już kojarzę.
– That’s what people say, that’s what people say…
– Zrób coś dla muzyki i nie śpiewaj.
– Cause the players gonna play, play, play, play, play…
– Dobra, wygrałaś. Tylko nie śpiewaj, proszę!
– Przecież ta piosenka jest taka pozytywna! Jak możesz jej nie lubić?!
– Nie chciałbym powiedzieć, że jest stara, ale słyszałem, że jest to ulubiony utwór Władysława Jagiełły.
– Dobra, dobra, a jak tam magia świąt? Bo jedyne o czym marzę to wieczór 25-tego grudnia, głośne dyskusje przy suto zastawionym stole, przerywane entuzjastycznym: „czy wszyscy mają polane?”, Kevin sam w domu w tle i wtulenie się w twoje barczyste plery podrasowane codziennymi ćwiczeniami na siłowni, coby uwierzyć, że nie są to wspomnienia z ostatnich świąt, tylko rzeczywistość. – Chyba uroniłam właśnie łezkę.
– Przestań mi tu dramatyzować, halo halo, poproszę kogoś normalnego do rozmowy, bo ta pani właśnie wymięka.
– Nawet teraz musisz być taki sarkastyczny?
– Bejbe, i tak niebawem wszyscy się zobaczymy.
– Obiecujesz?
– Tak. I będziemy łoić wódkę z Redbullem, ciesząc się swoim towarzystwem. A teraz koniec smutków, wyprostuj się przy tym wigilijnym stole, bo garbisz się jak zwykle.
– Nie chcę, żebyś sobie poszedł.
– Nie mogę sobie stąd pójść, bo jestem uwięziony w twojej wyobraźni. A jeśli już o niej mowa, to muszę przyznać, że czasem się ciebie boję, nieźle cię ponosi.
– Dobrze, już dobrze, nie pajacuj, Świętoszku. A poza tym umarli nie mają prawa głosu.
– Teraz to jesteś po prostu bezczelna! I nie pij tyle wina, dziewczynie nie wypada!
– Zdrówko, Adrian. Tęsknie.
– Ja nie, w końcu od was odpocznę. A toast ze zdrowiem jest trochę nie na miejscu, zważywszy na moją sytuację, nie sądzisz?
– Może trochę.
– Czekam, kocham, całuję, pa.
– Nie wiem, gdzie jesteś, ale ja planuje trafić do nieba.
– Do zobaczenia.