życie codzienne, ludzie

GRAŻYNKA I JANUSZE NA WCZASACH. CZĘŚĆ I – ODESSA

Kilkuletnia dziewczynka biegnie brzegiem morza, skacząc radośnie przez kolejną falę.

Nad taflą wody szybuje mewa, by po chwili wzbić się do nieba.

Słońce niemal całkiem zatopiło się w granacie Morza Czarnego.

Próbuję zapamiętać każdy szczegół tego widoku, by móc odtworzyć go w swojej głowie, kiedy będę tęsknić za latem. Za idyllicznymi wieczorami w Odessie.

– Chcesz kolejnego drinka? – M. wyrywa mnie z zamyślenia.

– Tak, jeszcze raz to samo. Dzięki – odpowiadam, po czym znowu kieruję wzrok w stronę morza.

Sięgam myślami kilka dni wstecz, do dnia wylotu z Warszawy.

– Jaki słodki piesio! Mogę go pogłaskać? – krzyknęłam w drodze do bramki na lotnisku.

– Tak, i jeszcze patyk mu rzuć, głąbie – zaczął szydzić Maks.

– To są specjalnie tresowane psy, nie wolno ich dotykać – rzucił Adaś.

– Szkoda. Wiesz, co? Dobrze, że nie mamy pojęcia, co wczoraj robiła załoga samolotu – mówię do brata.

– Morris, ten filmik o melanżach pilotów to fake, a ty łykasz wszystko jak pelikan żaby – odpowiada.

– Ja nie mówię o filmie, koleżanka stewardesa opowiadała mi to i owo.

– Aha, dzięki za info. Tabletki uspokajające chyba przestają działać.

– Mówię ci, imprezy odchodzą ostre. Zastanawiam się, czy piloci chuchają w alkomat przed rejsem, jak myślisz?

– Tak, zdecydowanie przestały działać – odrzekł, chwytając walizkę trzęsącą się ręką.

A później cała nasza czwórka weszła w tunel śmierci. Tunel prowadzący do płyty lotniskowej.

Na myśl o tym wspomnieniu, zaśmiałam się pod nosem. Teraz wydaje mi się zabawne, ale tamtego dnia chciałam uciec na najbliższy dworzec autobusowy, krzycząc do moich towarzyszy: do zobaczenia za kilkanaście godzin na miejscu! I na nic zdały się tłumaczenia, że samolot jest najbezpieczniejszym środkiem transportu, że więcej wypadków przytrafia się na lądzie. Może i nie byłam orłem z fizyki, ale wiem, że jak samolot pierdolnie z takiej wysokości to ino raz i po człowieku. Wypadki samochodowe przeżyłam już dwa, w powietrzu są nikłe szanse. Czy w ogóle jakieś są? Cały czas zastanawiam się, po co te wszystkie tłumaczenia: co zrobić w razie awarii, jak zakładać maskę tlenową, gdzie szukać wyjścia? Nawet jeśli byłyby jakiekolwiek szanse na przeżycie podczas katastrofy lotniczej, to i tak umarłabym podczas spadania, jeśli nie na pierwszy atak serca to na drugi bądź trzeci.

Ale powrotem będę się martwić dopiero za tydzień. Teraz czas na przyjemności – pomyślałama później wsiadłam do taksówki i żołądek podszedł mi do gardła. Okazało się, że w Odessie pierwszeństwo ma większy lub szybszy. Gdybym nie była zajęta martwieniem się o migotanie moich przedsionków, to pewnie całą drogę zastanawiałabym się, po co im te pasy na jezdni. Ruch uliczny wygląda mniej więcej tak, jakby wrzucić do miksera truskawki, banana i arbuza, a następnie włączyć przycisk ON. Należy jednak przyznać, że tamtejsi kierowcy doskonale odnajdują się w tym zamieszaniu, nie zauważyłam ani jednej, drobniutkiej kolizji.  Można? Można.

Co warto zobaczyć?

W Odessie byliśmy tylko trzy dni. Nie ukrywam, że pojechałam tam głównie ze względu na dostęp do morza, jak typowa plażowiczka. Oczywiście zwiedziliśmy miasto, no i tak się składa, że jestem specjalistką w dziedzinie architektury, to się wypowiem. Widziałam trzy rodzaje budynków: ładne, brzydkie i knajpy.

 

Najbardziej rozpoznawalny symbol Odessy – Schody Potiomkinowskie

 

W tle Teatr Opery i Baletu

 

 Arcadia Park

Rozrywkowa część miasta. Niezliczona ilość sklepów, knajp, klubów, nadmorskich kawiarenek. Rewelacyjny klimat. Przy plaży mieści się Aquapark Hawaii, ale byliśmy niedawno w Termach Uniejów, stwierdziliśmy zatem, że tutejszy aquapark niczym nas nie zaskoczy. 😉

 

 

Klub Itaka

A w tle bardzo smutne panie z karpimi ustami, które wybrały się na spotkanie, coby spędzić ze sobą trochę czasu na smartfonach, robiąc zdjęcia drineczków.

 

Delfinarium Nemo

[edit: Najpierw poszłam, później pomyślałam. Jeśli chcesz zobaczyć delfina na żywo, wybierz miejsce, gdzie te zwierzęta nie są zniewolone i tresowane – m.in. Egipt, Wyspy Kanaryjskie, Portugalia. Moje wyobrażenie o delfinariach było nieco inne, zdawałam sobie sprawę, że są zniewolone, ale nie do tego stopnia, żeby całe życie spędzić w jednym, nędznym baseniku. Cały pokaz może i robi wrażenie, ale nie ma w nim nic naturalnego, a niektóre sztuczki wręcz zniesmaczają. Z jednej strony źle czuję się z myślą, że przyczyniłam się do wspierania tego biznesu, z drugiej zaś, cieszę się, że wizyta w delfinarium pozwoliła mi przejrzeć na oczy.]

 

A poniżej najinteligentniejszy ssak na świecie oraz delfin. Obserwując zachowanie tych zwierząt, doszłam do wniosku, że moglibyśmy się świetnie dogadywać. Są ciekawskie i nieustannie czyhają na przekąskę w postaci rybek. Kiedy na scenie występowały foki i lew morski, co chwilę wyskakiwały z impetem z wody, rozdziawiając pyski. Gdy nikt nie zwracał nie nie uwagi, wycofywały się do basenu, by zebrać się w kupie, tworząc lożę szyderców – „hy hy, patrz Halina, jakie te foki mają śmieszne brzuszki, jak się wyginają, my znamy o wiele lepsze sztuczki, hy hy”.

 

 

Jest to zdjęcie zdjęcia, bo pani, która obiecała mi przesłać link z fotkami, za które zapłaciłam miliony monet, najwyraźniej nie potrafi into internety. Mam także drugą teorię zakładającą, że Ukraińcy potrafią posługiwać się jedynie Cyrylicą, toteż był problem z wprowadzeniem adresu mailowego. Ja rozumiem, że Oni są u siebie i jedynie gawarić pa ruski lub ukraiński, ale byłoby miło usłyszeć choćby łamany angielski w typowo turystycznej miejscowości.

Z werbalną komunikacją nie było jeszcze takiego problemu, ale jak kelner przynosił menu w języku ukraińskim, to przed oczami miałam mniej więcej coś takiego:

 

Raz zebrałam się na odwagę, żeby zapytać o angielskie menu.

– Menu po angielsku, inglisz meni? – macham bezradnie kartą drinków.

– NIET – odpowiedział kelner z niekrytą satysfakcją.

Tośmy sobie pogadali, myślę.

– W takim razie wódkę z red bullem pażaosta – rzekłam, mając pewność, że co jak co, ale to na pewno zrozumie.

– Da – odrzekł z uśmiechem.

Po chwili pojawił się z jasnoczerwonym drinkiem. Spojrzałam na trunek, nucąc w myślach kawałek Palucha: „z burnem przy stoliku spaliłbym się ze wstydu…”.

Człowiek z czasem nie wie już, w jakim języku mówić, a więc kiedy wsiedliśmy do taksówki, przywitaliśmy się z kierowcą następująco:

Zdrastwujcje! – Adaś zatrzasnął drzwi.

Dobry dień! –  zawtórował Maks.

Dzień dobry! rzekł M.

– Good morning!uśmiechnęłam się z tylnego siedzenia, dodając z rozbawieniem – Bonjour!

 

Przepis na szybką opaleniznę

 

  • wyjdź z domu na trzydziestostopniowy upał
  • podziwiaj błękit nieba nieskażony nawet najmniejszą chmurką
  • udaj się na plażę
  • nasmaruj się przyspieszaczem opalania
  • idź do baru po piwo
  • połóż się na leżaku
  • rozkoszuj się zimnym piwem i dobrą książką
  • skocz po następne piwo
  • zrób sobie przerwę na kąpiel w morzu
  • nałóż kolejną warstwę przyspieszacza opalania
  • idź po piwko, bo woda wyciągnęła cały alkohol.

Wymienione czynności powtarzaj kilkanaście razy, przez około 7 godzin. Ta-dam! Gotowe.

Na deser udaj się do sklepu po kilka kefirów. Połóż się na łóżku i polewaj się nimi co jakiś czas. Masz prawo jęczeć, że piecze. Przez kolejne dni urlopu wyglądaj jak buraczek. Na koniec możesz spokojnie czekać, aż zacznie schodzić skóra. To nic, że kelner w restauracji patrzy na Ciebie, jakbyś był/-a trędowaty/-a. Baw się! W końcu są wakacje.

Wracając do tych przyjemniejszych chwil, kiedy jeszcze nie wiedziałam, że słońce może mnie poparzyć (co roku odkrywam to na nowo), wylegiwałam się na plaży, racząc się doskonałym kryminałem. Co jakiś czas przerywałam lekturę, by zatopić wzrok w morskich falach. Nawet Tom Hardy niosący mi deskę serów nie jest w stanie wygrać z tym widokiem. Tak więc wpatruję się rozmarzona w to morze, kiedy nagle słyszę głos przyjaciela:

– Czy ten facet sprzedaje raki? – zapytał Maks.

– Tak i ty też masz raka. I ja przez ciebie też będę miał raka – odpowiedział Adam.

I to byłoby na tyle, jeśli chodzi, o upajanie się naturą.

O ciągłych kłótniach tych dwóch to ja elaboraty mogłabym pisać. Niby wiecznie się na siebie drą, docinają sobie tak, że człowiek ma już dość słuchania kolejnych obelg, ale jak już zaczynają ze sobą normalnie rozmawiać, kulturalnie, jak ludzie, to aż dziwnie się robi i natychmiast zaczyna mi brakować tych sprzeczek. To chyba jakiś sztokholmski syndrom, nie wiem. Wsiadamy do autokaru zmierzającego do Kijowa. Adam z Maksem dopiero co usiedli na swoich miejscach i już słyszę za plecami:

– Nie mów w moim kierunku, bo wali ci z mordy wczorajszą wódką.

– Ty nie jesteś lepszy, grubasie.

– Weź tę nogę, ma z czterdzieści stopni!

– To ty się przesuń, masz miejsce przy oknie, więc ja mogę się rozpychać, bo mam gorzej!

– Tu jest połowa, ty geodeto pierdolony!

I to są ludzie, którzy mają dowody osobiste, pracę i konto w banku. Do tej pory myślałam, że jest to jedna z definicji dorosłości.

cdn.

 

 

 

Udostępnij