życie codzienne, ludzie

JAK ZOSTAŁAM PRZESTĘPCĄ

Jestem raczej porządną obywatelką. Płacę podatki, nie przechodzę na czerwonym świetle i sprzątam kupy po swoim psie. Jedyny konflikt z prawem, jaki mi się przydarzył, to konflikt z prawem grawitacji pewnej sylwestrowej nocy – i to też niezupełnie moja wina, bo alkohol maczał w tym swoje procentowe paluszki.

No dobrze, raz zdarzyło mi się ukraść plastikowy widelec z Kebab Kinga, a później dzielnicowy wbił mi się na chatę i oznajmił, że idę w pasiaki na pięć dni. Tak się przestraszyłam, że pobiegłam w podskokach do kuchni i zaraz wróciłam z metalowym widelcem, wymachując nim przed policjantem. Trochę się nie zrozumieliśmy, bo on chyba myślał, że chcę go zadźgać, więc ciach na glebę, akcja rodem wzięta z „Ojca Mateusza”, oczami wyobraźni już widziałam, jak Możejko daje rozkaz: Gibalski, zabierz mi ją z oczu, może jeśli posiedzi dwa cztery, to sobie przemyśli co nieco. W końcu udało mi się wytłumaczyć, że w rewanżu za plastikowy widelczyk z kebaba chciałam po prostu oddać taki bardziej solidny, metalowy.

Niemałym zaskoczeniem było dla mnie, kiedy okazało się, że nie chodzi o kradzież, a o nieopłacony mandat. Na szczęście mam wokół siebie kochających, wspierających mnie ludzi, zatem braciszek pocieszył mnie wtedy, że będzie mi wysyłał arbuzy nasączone winem do pierdla. Niezmiernie mnie to wtedy ucieszyło, bo już się bałam, że zaproponuje mi jakieś pieniądze, żebym mogła zapłacić zaległą karę czy coś.

Od tamtego momentu jestem wzorową obywatelką. A raczej byłam – do ostatniego wydarzenia, kiedy zostałam oskarżona o pobicie. Ale zacznę od początku.

Był piękny letni poranek, kiedy wybrałam się do pracy. Przechodziłam obok kiosku, gdy dostrzegłam starszego typa kopiącego swojego psa.

Nie jestem zwolenniczką przemocy, a w dodatku żaden ze mnie fajter. Choć przyznam, że było kilka takich incydentów w moim dzieciństwie, gdzie musiałam zmagać się z ręko i nogoczynami. Kiedy moi rodzice pili popołudniową herbatkę, ja z bratem odbywaliśmy popołudniową napierdalankę. Zabawa przednia, polecam. A to któreś z nas zabrało drugiemu zabawkę, a to ktoś musiał zmyć naczynia i i uważał ten obowiązek za szalenie niesprawiedliwy, bo przecież przedwczoraj wynosił śmieci i cyk – od słów do rękoczynów. Muszę jednak przyznać, że ten mały Pulpecik był naprawdę godnym przeciwnikiem, dzięki czemu nauczyłam się kilku trików. Na przykład – jak w mgnieniu oka dobiec do łazienki, zatrzasnąć się w niej, a później zrobić wyjście smoka z mopem w ręku, coby obkładać nim młodszego brata po dupie. Gorzej było, jak on przejmował narzędzie zbrodni, wtedy Vin Diesel w „Szybkich i wściekłych” to był przy mnie pikuś. Ja stawałam się wtedy demonem prędkości.

W chwili, kiedy zobaczyłam bezbronnego kundelka, który dostał kilka kopów na pyszczek, nie było czasu na myślenie. To był odruch.

Jak się nie zamachnęłam, jak nie przyrżnęłam typowi torebką w łeb, tylko echo poszło. A torbę miałam nielekką, bo i jedzenie do pracy i strój na siłownie, łatwiej byłoby powiedzieć, czego ja w tej torbie nie miałam. Oczywiście jedno trzaśnięcie nie wystarczyło, byłam tak zła na krzywdę tych wszystkich zwierząt, jaką wyrządzają im palanci pokroju tego typa, że Denerys paląca Królewską Przystań na swoim smoku, mogłaby się ode mnie jeszcze wiele nauczyć.

Facet w ciężkim szoku, nie do końca mógł pojąć, co tu się właśnie odjaniepawliło, ja się na niego wydzieram, pies na mnie szczeka, bo wiadomo, jak to jest z psami – są tak przywiązane do właścicieli, że co by im nie zrobił, oddadzą życie za swoich człowieków. Doszło do ostrej wymiany zdań, po czym kretyn mi mówi, że on na policję dzwoni, oskarża mnie o pobicie. Ja na to, że super się składa, bo też chciałabym złożyć skargę za znęcanie się nad zwierzętami.

Po kilkunastu minutach przyjeżdża patrol, jeden policjant stoi taki niewsypany, patrzy się gdzieś w dal, kontemplując nad sensem życia, drugi wpatruje się we mnie, szukając śladów pobicia. Nie lada zaskoczenie, kiedy dowiaduje się, że to ja jestem oskarżona o pobicie, już kręci bekę pod nosem, ale upewnia się: „Jeszcze raz, żebym miał pewność, że dobrze się zrozumieliśmy. Ta pani – wskazuje na mnie, pobiła pana, tak?”. Typ się produkuje, że został napadnięty przez trolla o wzroście 1,60 m policjant coraz trudniej powstrzymuje śmiech, ja żądam ukarania idioty, ludzie przechodzący obok patrzą się z zaciekawieniem, ten pierwszy funkcjonariusz dalej kontempluje nad życiem, i tak sobie stoimy, dzień jak co dzień. W końcu dostaję reprymendę, że nie mogę wyznaczać samosądów na ulicy, czuję się trochę jak Seba z Grochowa, przepraszam typa za moją reakcję, ale podkreślam, że niczego nie żałuję, więc trochę tak jakby przeprosiny nieważne, typ w końcu odpuszcza, ja przypominam o zainteresowaniu się sprawą znęcania nad psem, po czym ruszam na przystanek tramwajowy.

Przygoda z policją miała zostać tajemnicą, bo umówmy się – nie bardzo jest się czym chwalić, więc podzieliłam się nią tylko z psiapsi z pracy (hej, wiesz co, spóźnię się trochę, bo zaraz przyjedzie policja, zostałam oskarżona o pobicie, no i sama rozumiesz, muszę z nimi porozmawiać), mężem i przyjacielem. Po kilku godzinach wiedzieli o tym już wszyscy. Tego wieczoru wpadłam na piwko z sokiem imbirowym do ulubionego baru, już na wejściu właściciel krzyczał do mnie: siema Lidia, uliczny fajter, to czas na walkę! Koleżanki mojej mamy kazały przekazać, że mam u nich dobre wino za odwagę, a babcia uznała, że lepiej ze mną nie zadzierać.

Dziś rano przywaliłam sobie w nos, bo zbyt mocno gestykulowałam podczas rozmowy z mężem. Wylało mi się chyba pół litra krwi. Zaczynam się poważnie o siebie niepokoić. Wykończę sama siebie.

Udostępnij