damsko-męskie życie codzienne, ludzie

MOJE JEDYNE ŻYCZENIE

Jest takie jedno święto pod koniec maja, chyba najważniejsze w całym roku. Święto kogoś wyjątkowego. Tak, mam na myśli moje urodziny. Od kilku lat, podczas zdmuchiwania urodzinowej pianki z piwa, wypowiadam to samo życzenie. Do dziś się nie spełniło. Ileż to razy byłam już o malutki krok od jego realizacji, niestety wszystkie plany ostatecznie kończyły się fiaskiem. Postanowiłam zatem, że jak napiszę wszem wobec, co bym chciała dostać na te urodziny, to moje marzenie się w końcu spełni. Ale po kolei.

Wiecie, jaka jest moja ulubiona pora dnia? „Sandłicz tajm!” To takie piętnaście minut o poranku, kiedy po wyszykowaniu się do pracy biegnę do sypialni, wskakuję na smacznie śpiącego M. i daję mu buziaka, krzycząc:

Kochanie, wstawaj! Sandłicz tajm!

I On wtedy się budzi, zmierza zaspany do kuchni, rozkłada całą zawartość lodówki na blacie, a ja siedzę zniecierpliwiona przy stole, wyczekując TEGO pytania. M. bierze nóż do ręki, kroi bułki i mówi: Z czym chcesz? Ja to się wtedy czuję, jak w Subway’u. Nie, lepiej! Bo w kanapkowych knajpach obsługa nie stoi w samych bokserkach. I przez te kilkanaście minut obserwuję wszystkie pyszności lądujące na świeżutkim pieczywie, niejednokrotnie dodając: dołóż tam jeszcze trochę camemberta. I to jest dobra okazja, aby wspomnieć, że camembert jest moim ulubionym słowem, wypowiedzcie je teraz na głos: c-a-m-e-m-b-e-r-t. Nie tak, płynniej. Czyż to nie jest najładniejsze słowo na świecie? No dobrze, powracając do tematu, jak sami widzicie, mam prawie idealnego męża, gdyby nie jeden mały szkopuł. Odkąd jesteśmy razem, jasno daję mu do zrozumienia, że chciałabym, aby spełnił moje życzenie urodzinowe. Zgodził się. Minęło 5 lat, a On wciąż nie dotrzymał słowa! To nie do końca tak, że M. nie umie robić niespodzianek. Na przykład ostatnio pytam się go, co będziemy oglądać, a On mi mówi, że dobry mecz będzie wieczorem. Błagam, niech ktoś zatrzyma tego rolerkostera wrażeń! Mój mąż tak dobrze wie, czego pragnę, po prostu niemiecka precyzja i hitlerowski temperament. Do tej pory udawało mu się wszystko załagodzić jedzeniem, to znaczy:

– Posprzątałeś w domu? – Pytam po przekroczeniu progu.

– Nie, ale zrobiłem ci obiad. – Odpowiada pewnie.

– A co zrobiłeś do jedzenia?! – W tej chwili zapominam o bałaganie.

Albo kiedy jestem smutna i nie wiem czego właściwie chcę od życia:

– Kochanie, jedziesz ze mną?

– Nie! Nic nie chcę! Zostaw mnie w spokoju!

– Szkoda, myślałem, że po drodze zajedziemy coś zjeść.

W momencie, kiedy M. zdąży powiedzieć „zje…” , to ja już pod drzwiami stoję wyszykowana i jeszcze krzyczę, że co on się tak ociąga. Toż to czasu nie ma na pogaduszki.

Jednak tym razem tak łatwo nie będzie. No nie daruję mu. Pewnie zastanawiacie się, co to za życzenie, które tak ciężko spełnić.

Wycieczka do Tajlandii?

Nie.

Skromne stadko Alpak?

Na to przyjdzie pora.

Randka z Tomem Hardym?

Nie ma szans.

Własny samochód?

W WORDzie to już ze wszystkimi jestem na ,,ty”. Ba! Jak tylko wchodzę do ośrodka, to pani z kasy pyta się, czy tym razem cappuccino, czy może latte z podwójnym mlekiem. A jak wsiadam z Andrzejem do auta, to on mnie informuje, że śpieszy się mu do domu, więc oby tym razem też poszło szybko. A jakby ktoś był ciekawy – to nieprawda, że trzynaste podejście do egzaminu jest za darmo.

Ja bym po prostu chciała pojechać do Łeby. Kroczyć wakacyjnym chodem przez urocze uliczki pełne turystów, zbliżając się z narastającym podnieceniem do wejścia na plażę. Zdjąć buty przy wyłożonej kamieniami alejce, gdzie nie widać jeszcze morza, ale coraz wyraźniej słychać szum fal. I niecierpliwić się na ten najwspanialszy moment, kiedy stopy dotykają rozgrzanego piasku, twarz cieszy się bałtycką bryzą rozwiewającą włosy, a oczom ukazuje się widok morza. I przez ten jeden krótki moment byłabym najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Chodzi mi o pierwsze sekundy tego widoku i towarzyszące mu uczucia, na które czekam tyle czasu. Zdaję sobie sprawę, że tylko osoby, które kochają ten nadmorski klimat, są w stanie to ogarnąć, dlatego postaram się wykazać jakimś bardzo odpowiednim i na miejscu porównaniem. Huehue. A więc wyobraźcie sobie, że przemierzacie pustynię. Wleczecie nogę za nogą, niemalże mdlejąc z głodu. I wydawałoby się, że już straciliście nadzieję, kiedy gdzieś w oddali dostrzegacie żółtą mewę. Przecieracie oczy ze zdziwienia. Tak! To McDonald! Ostatkiem sił dobiegacie do wejścia, przez szybę dostrzegacie ludzi jedzących wypasionego McRoyal’a. Zagryzają go frytkami, następnie popijają zimną colą. Kładziecie rękę na klamce i wiecie, że zaraz nastąpi coś, na co czekaliście wieczność. I właśnie to uczucie mam na myśli.

Can anyone in this world understand me?

Udostępnij