Wybrałam się ostatnio do klubu, coby zażyć krztę rozrywki. Poczuć tę gorączkę sobotniej nocy. Popłynąć parostatkiem w piękny rejs po morzu alkoholu i densingu. Wystrojona jak Bijons przeszłam przez parkiet prosto do baru.
Stoję w kolejce tak długiej, że sama nie jestem pewna dokąd prowadzi. Ludzie standardowo pchają się, jakby to była Arka Noego, a więc wątpliwości zostały rozwiane – tam jest bar. Czekam cierpliwie na pytanie „co podać?”, kiedy nagle barczyste plecy jakiegoś bydlaka lądują tuż przed moim nosem. Pacam go w te plery palcem wskazującym. Odwraca się, a że typ dużo większy ode mnie, to zaczyna rozglądać się gorączkowo, kto śmiał go dotknąć, bo na jego poziomie to mnie nie widać. Odchrząknęłam pretensjonalnie, ściągając jego wzrok 30 centymetrów niżej.
– Nie widzisz, że jest kolejka? – rzekłam oburzona.
– I co z tego? – odpowiedział obojętnym tonem.
– To, że przydałoby ci się trochę kultury.
– Może tak, a może nie.
– Dobra, ta rozmowa jest bez sensu. Pateflonie jeden.
– Jesteś urocza – zaśmiał się w głos.
– Aha, czyli teraz będziesz mnie podrywał?
– Nie muszę.
– Żebyś wiedział.
– Czego się napijesz? – zapytał z szelmowskim uśmiechem.
– Myślisz, że postawisz mi drinka i będzie po sprawie? – odparłam z wyrzutem.
– Tak właśnie myślę. – Nachylił się, świdrując mnie wzrokiem.
– Wódka z redbull’em. Podwójna – odpowiedziałam na spojrzenie. Złapałam się na tym, że za długo wpatruję się w błękit jego tęczówek.
– Taki mocny drink dla takiej małej dziewczynki? – zakpił.
– A ty co pijesz?
– Kamikadze.
– Pf, lamus.
– No dobra, to żeś się doigrała – zaśmiał się pod nosem. – Dwa razy podwójna wódka z redbullem – powiedział do barmana.
Jeśli byłaby to komedia romantyczna, w której główną rolę grają Matthew McConaughey i Kate Hudson, pewnie spędziłabym z tym facetem miły wieczór, później pokłócilibyśmy się o jakąś głupotę, by na koniec paść sobie w ramiona i podążyć do ołtarza. Ale sam Ed Sheeran stwierdził, że „The club isn’t the best place to find a love…”.
– Podziękowałabym za drinka, ale przecież nie bawisz się w uprzejmości, a więc słowa: przepraszam i dziękuję, nie występują w twoim słowniku.
– Przestań już się boczyć, chyba naprawiłem swój błąd.
– Niech ci będzie, tylko ciekawe co na to twoja żona? – zapytałam wprost, wskazując obrączkę na jego palcu.
– Czego żona nie widzi, tego jej sercu nie żal – odpowiedział uśmiechając się bezczelnie. – A jeśli tak ci to przeszkadza, nie powinnaś tak się do mnie wdzięczyć.
– Żartujesz, prawda?
– Dlaczego?
– Naprawdę pomyślałeś, że się do ciebie wdzięczę?
– Tak, bo nie możesz oprzeć się mojemu urokowi osobistemu.
– Jesteś żenujący. I bezczelny.
– Taki jestem. Ale wciąż uważam, że jesteś najpiękniejszą kobietą w tym klubie. – Powiedziawszy to, wsunął rękę pod moją spódnicę.
– Dobra, stawiasz po jeszcze jednym drinku i wskakujemy na parkiet.
– O proszę, a cóż to za nagła zmiana nastawienia?
– Jędrula, nie bądź trywialny. Nie przyszliśmy tu uskuteczniać intryg. Szoruj po zaopatrzenie do baru i wracamy na parkiet. Bożeee, za kogo ja wyszłam.