Nie wzruszam się na ślubach.
Nie lubię dostawać kwiatów.
Bukiety czerwonych róż nie robią na mnie żadnego wrażenia.
Nie cierpię romantycznych komedii ociekających tandetą i trywialnymi dialogami.
Jednak ostatnio to przeszłam samą siebie, po prostu wspięłam się na Burj Dubai romantyzmu. Już na samą myśl o zarysie konspektu mojej przepełnionej liryzmem niespodzianki uroniłam łezkę ze wzruszenia. Ja, kobieta, która ma bekę z końcowej sceny „Titanica”. Ale o tym zaraz.
Należy wiedzieć, że mój mąż nie ma ze mną łatwego życia, szczególnie wtedy, kiedy wydarzy się coś nadzwyczajnego, a ja muszę natychmiast podzielić się z nim moimi dywagacjami.
– Wiesz co, wiesz co, wiesz co?! – Naskakuję na męża, który ledwo zdążył zamknąć za sobą drzwi wejściowe.
– No co, no co, no co?
– Ścieliłam dziś łóżko, i tu, w tym miejscu – wskazuję na poduszkę – leżała taka mała bejbi-mucha. Zaczęłam ją tak delikatnie szturchać, bo nie wiedziałam, czy śpi, czy nie żyje.
– No i?
– No i albo miała twardy sen, albo już nie żyła. Patrzę, a obok kolejna mucha, ale już taka dorosła. I ona sobie chodziła, ale nie latała, widocznie zaspana była.
– No i?
– I nie wiedziałam, co zrobić, bo tak sobie pomyślałam, że tej większej musze musi być bardzo przykro patrzeć na trupa, może to była jej rodzina. Więc szybko zabrałam tę małą muchę, coby tamta nie cierpiała. To trochę przykre, nie sądzisz? – Wpatruję się wyczekująco w męża, który wygląda, jakbym zadała mu jakieś naprawdę trudne pytanie na temat emigracji dzików bagiennych z terenów Mazowsza.
– Eeeeee… – Teraz wygląda, jak ja, kiedy usłyszę w radiu jakąś piosenkę Ani Dąbrowskiej, w jego oczach dostrzegam przerażenie, a na twarzy maluje się grymas zmęczenia. – Mogłabyś otworzyć okno? – pyta niefrasobliwym tonem.
– Po co?
– Tak pomyślałem, że może bym sobie z niego skoczył.
Żeby nie było, że eM jest jakimś mistrzem romantyzmu. Kiedy wybieramy się na termy czy basen, gdzie niemal każdy zakamarek oblężony jest przez zakochane pary potrzebujące kotary, mój mąż bezpardonowo wykrzykuje w moją stronę: “Psyduck, wybieram cię!”. I wtedy wchodzę ja, cała w kostiumie kąpielowym. Zanim M. zdąży schować pokeball, to już wbijam się w taflę wody. To tylko dwa pierwiastki połączone ze sobą wiązaniem kowalencyjnym spolaryzowanym, a za każdym razem cieszą tak samo.
Jest masa takich filmów, gdzie w kulminacyjnej scenie jedno z kochanków wpada w ostatnim momencie na lotnisko i wylewa ns tę drugą osobę tęczę miłości, mówiąc takie rzeczy, o których nie śniło się nawet twórcom „M jak Miłość”.
Mojemu mężowi zdarza się czasem wypalić tak patetycznym, iście filmowym tekstem, kiedy na przykład oglądamy TVN Turbo. Jak na dorosłego, poważnego człowieka przystało, wybucham wtedy niekontrolowanym śmiechem, bo sytuacja jest tak abstrakcyjna, że ja po prostu jestem przekonana, że eM żartuje. Otóż nie.
I tu powróćmy do momentu, gdzie wzniosłam się na wyżyny romantyzmu, coby pokazać mojej drugiej, większej połówce camemberta, że ja wcale nie kpię z jego uczuć. Że jak się postaram, to potrafię.
Korzystając z tego, że mąż jest w delegacji, wykonałam kilka telefonów, upewniłam się, czy aby na pewno będzie w domu o godzinie, na którą zaplanowana była niespodzianka. Wszystko było dopięte na ostatni guzik.
Jakież było zdziwienie, gdy eM otworzył drzwi obcemu facetowi, który wręczył mu duże, tekturowe pudełko, informując, że przesyłka jest opłacona. Otworzył podarunek. Jego oczom ukazały się starannie napisane życzenia:
Wszystkiego najsmaczniejszego z okazji Dnia Pikantnych Potraw!
życzy wiecznie głodna żona
Nic mnie tak nie wzrusza jak duża, pikantna pizza Mafioso z sosem czosnkowym.
Dziś jest piątek. W piąteczkach najbardziej lubię ten moment, kiedy moje stęsknione kilkoma dniami rozłąki serduszko bije szybciej na myśl o wskoczeniu w objęcia mężusia, rzucając radosne: daj buziaka dla kociaka!
Photo by Azrul Aziz on Unsplash