Jeśli ktoś zapytałby mnie, jak wyobrażam sobie mój ślub, bez wahania odpowiedziałabym: ja, on, świadkowie, sakramentalne ,,tak”, obrączki, podróż poślubna, żyli długo i szczęśliwie. Problem w tym, że M. już od przedszkola tworzył swój weselny pamiętnik. W piątej klasie podstawówki wiedział dokładnie, jaki garnitur będzie miał na sobie w dniu ślubu, a w gimnazjum znał na pamięć słowa przysięgi małżeńskiej, wiedząc, że jego wesele odbędzie się z wielkim przytupem i polotem. To nie tak, że odkąd pamięta, szukał miłości. Co najwyżej przyzwoicie wyglądającej blondynki, która zrobi mu loda w sobotnią noc na parkingu pod klubem. Po jednej z wakacyjnych imprez zaprosił do siebie koleżankę na herbatę. O 2 w nocy. Odmówiła. Tak go to urzekło, że postanowił się z nią ożenić. Po kilku naprawdę dobrych herbatach odpowiedziała: tak.
No to let’s begin…
Negocjacje trwały długo. W końcu doszliśmy z M. do porozumienia. Jednostronnego.
Ja zgodziłam się na ślub w towarzystwie najbliższej rodziny i najbliższych przyjaciół, M. na wesele.
Ja byłam w stanie skusić się na weselny obiad, M. na wesele.
Ja zaproponowałam kameralne przyjęcie dla rodziny i wieczorne wyjście z przyjaciółmi, M. zaproponował wesele.
Poszliśmy zatem na kompromis- będzie wesele.
TOP 5 najlepszych pytań, jakie usłyszałam od zaproszonych osób.
1. Mam nadzieję, że nie będziecie usadzać gości przy stołach weselnych?
Jasne, że nie. Pozabijajta się w drodze do stolika. Przecież cioteczna siostra męża kuzynki wujka Zbyszka powinna usiąść na przeciwko stołu państwa młodych, żeby móc opowiedzieć sąsiadce, co to się działo na tym weselu. I niech tylko ktoś spróbuje tam zaklepać krzesło, a dostanie torebką po twarzy.
2. Jak to?! Nie będą grać wam marsza po wyjściu z domu panny młodej?!
Wiecie, jest taki ślubny zwyczaj – panna młoda wychodzi z domu, aby przywitać przyszłego męża, następnie zakłada suknię ślubną, i wraz z narzeczonym uroczystym krokiem zmierzają w stronę limuzyny, która dowiezie ich do kościoła czy urzędu cywilnego, a wszystko to oprawione jest dźwięczną melodią wydobywającą się z instrumentów muzykantów oraz tłumem gości weselnych, którzy potrafią sterczeć na podwórku panny młodej, jak klienci Tesco w kolejce po nowe Crocs’y. I po co? Jakby w tym dniu młoda para miała za mało stresu. Jeśli komuś to nie przeszkadza i mieszka na wsi, albo w domu jednorodzinnym to proszę bardzo, bawta się! W każdym razie ja nie wyobrażam sobie żadnych serenad pod balkonem, ani gości, których moje tarchomińskie mieszkanko nie jest w stanie pomieścić. A nawet jakby było, to też bym nie chciała. Bo NIE.
3. Dlaczego ślub jest w Warszawie, a nie w pobliżu sali weselnej? To ja przyjdę na samo wesele, Warszawa za daleko.
Okazuje się, że 80km jest dystansem nie-do-kurwa-pokonania. Ludzie drodzy, uchodźcy przepłynęli pontonem przez Morze Egejskie, Mojżesz przeprowadził Izraelitów przez Morze Czerwone, a wy nie jesteście w stanie przebrnąć przez kilkadziesiąt kilometrów polskiej S8?
4. Ile kosztowała twoja suknia? Moja córka miała kieckę za ponad 5 tysięcy, ale ona to wyglądała jak księżniczka…
To potrzeba było aż pięciu tysięcy, żeby doprowadzić córkę do stanu wyglądalności?
5. Nie było więcej pytań, które mogłyby mnie zaskoczyć.
Ale Top 5 brzmi dużo lepiej niż Top 4.
Sprawy organizacyjne
Skoro na kilka miesięcy przed ślubem udało nam się ogarnąć: salę, zespół muzyczny, fotografa, kamerzystę, suknię i garnitur, załatwienie spraw kościelnych powinno być czystą formalnością. Otóż nie. Jeśli chcesz wziąć ślub kościelny, musisz:
- Mieć miliony monet.
- Przedstawić akt chrztu. (Żeby uzyskać akt chrztu, musisz zgłosić się do swojej parafii i dać co łaska, nie mniej niż pisiont. A jeśli trafisz na proboszcza – co łaska więcej.)
- Odebrać z USC zaświadczenie o braku okoliczności wykluczających zawarcie małżeństwa. (Okazuje się, że to też wcale nie jest takie proste. Żeby uzyskać takie zaświadczenie, będziecie potrzebować skrócony odpis aktu urodzenia i 84zł za sporządzenie dokumentu.)
- Odbyć kurs przedmałżeński – jedyne dziesięć cotygodniowych spotkań, żebyś bezbożny głąbie nauczył się życia we dwoje.
- Udać się do poradni małżeńskiej – co najmniej trzy spotkania.
- Dać co łaska na zapowiedzi. (Ksiądz przedstawia cennik: jedna zapowiedź – 50zł, dwie zapowiedzi – 100zł itd. itp.)
- Uzyskać licencję z parafii narzeczonego. (jeśli jest inna niż parafia narzeczonej)
- Przystąpić do dwóch spowiedzi przedślubnych. (Oczywiście ksiądz musi podpisać ten świstek, poświadczając, że spowiedź faktycznie odbyła się.)
- Jeśli nie masz bierzmowania, musisz je zrobić. (I tu znowu, kilka niezbędnych dokumentów: zaświadczenie stwierdzające przygotowanie do bierzmowania, potwierdzenie przystąpienia do sakramentu pokuty przed bierzmowaniem, metryka chrztu, zaświadczenie świadka i co łaska.)
I ty mi Andrzej mówisz, że załatwienie spraw związanych z rejestracją samochodu w urzędzie to istny horror?
Mam taką dobrą znajomą, która spowiadała się przed ślubem w trakcie trwania mszy. W kościele nastała grobowa cisza i właśnie w tym momencie ksiądz z konfesjonału krzyknął: ,,Ale z iloma ty spałaś?!” Tak wielu ich chyba nie było, bo rozgrzeszenie dostała, a ślub się odbył.
Sama organizacja wesela, choć wymaga wiele czasu i zaangażowania, jest do przeżycia. Pod warunkiem, że nie będzie się w nią wtrącać pierdylion osób, które ,,chcą pomóc”, bo wiedzą lepiej.
NIE WIEDZĄ.
Chyba, że musisz udekorować kościół, coby było widać, że to ślub – wybrać kwiaty i wiązankę, jednak kompletnie się na tym nie znasz, a jedyna nazwa rośliny, jaka przychodzi ci do głowy to: kaktus, i generalnie pragniesz tylko sprawiedliwości, pokoju na świecie i żeby jednorożce miały gdzie hasać. Jakby nie patrzył, pomoc mamy jest tu bardziej niż pożądana.