życie codzienne, ludzie

OSZUKAĆ PRZEZNACZENIE

To wydarzyło się rok temu. Był piątek, jakoś przed południem, a ja odliczałam godziny do wyjścia z pracy. Ten weekend miał być nader produktywny: koc, poduszka, książki i filmy, zatem musiałam sobie wszystko rozplanować. Od jakiegoś czasu miewałam straszne bóle brzucha, ale umówmy się, jak ktoś dodaje do pomidorowej małe kostki żółtego sera zamiast makaronu, to niby jak ma nie boleć? Wiecie, jak to jest, jak ma się matkę w służbie zdrowia? Ja wiem.

– Mamo, chyba jestem przeziębiona.

– Kładź się do łóżka, zrobię ci kompot z malin i przestań marudzić.

* * *

– Mamo, boli mnie brzuch.

– Weź Nifuroksazyd.

* * *

– Mamo, boli mnie głowa.

– Weź Nifuroksazyd.

* * *

– Mamo, boli mnie gardło.

– Weź Nifuroksazyd.

* * *

Mamo, boli mnie dupa.

– Weź Nifuroksazyd.

Spodziewając się, co może poradzić mi moja rodzicielka, kiedy powiem jej, że boli mnie brzuch, postanowiłam do it myself- wzięłam Nospę. Nie pomogło, bolało coraz mocniej. Zwolniłam się więc z pracy i zadzwoniłam do brata, żeby zawiózł mnie do szpitala. Jak mnie matka zobaczyła, to chyba pierwszy raz od X lat nie kazała wziąć mi Nifuroksazydu. Ja w panice, bo w szpitalu bywałam tylko jako osoba odwiedzająca, nie miałam wycinanego wyrostka, nigdy nic nie złamałam, w zasadzie to od podstawówki nawet do lekarza nie chodzę, bo rzadko choruję, a jak już dopada mnie to straszne przeziębienie, gdzie walczę zacięcie o życie z temperaturą 38 stopni, to po góra tygodniu jest już wszystko w porządku. Przygoda z dentystą skończyła się jakoś w gimnazjum, dziur nie mam, zęby nie bolą, te mądrości nie wyrosły, ogólnie mówiąc- dbam o nie i nie narzekam. Bardziej niż szpitala boję się tylko okulisty. Mam -5 dioptrii i obawiam się, że na jakiejś wizycie usłyszę w końcu: „Za kilka lat będzie pani całkiem ślepa”.  Ale powracając do tematu, mama  wbija się ze mną do gabinetu kolegi, sadza mnie na fotelu ginekologicznym, bo tłumaczę, że o tu na dole boli, i że to może być wyrostek.

– Na pewno nie, bo z bólu byś się tu nam skręcała, nie przesadzaj. – Brakowało tylko: „Weź Nifuroksazyd”.

– Ostatnia miesiączka? – Pyta lekarz, wychylając się spomiędzy moich kolan.

– Nie pamiętam, w sumie to dawno temu – odpowiadam zestresowana.

– Jest pani w ciąży pozamacicznej – stwierdza.

– Gdzie ja, kurwa, jestem? – wypalam bez namysłu. O ciąży pozamacicznej wiem tyle, że… rozwija się tam, gdzie nie powinna i trzeba usuwać. That’s all.

– Trzeba robić laparoskopię i to już. Popatrz, co tu się dzieje… – mówi lekarz do mojej mamy, a ja płacz, histeria, i w ogóle o co chodzi. Próbuję wyczytać coś z tego komputera, ale to jedyne co widzę:

– Co to jest laparoskopia i czy ja będę żyć? – pytam.

– To taki zabieg. Musimy go zrobić jak najszybciej, bo może ci pęknąć jajowód. – Na sam dźwięk słowa „zabieg” już prawie mdleję, a na „pęknięty jajowód” to już w ogóle jedną nogą w grobie jestem.

– Spokojnie, nie będzie bolało, będziesz pod narkozą – odpowiada lekarz, a ja nie mam pojęcia, jakim cudem jeszcze tu siedzę w pół przytomna, zamiast od razu sobie wziąć i zemdleć jak człowiek.

Mama w 3 minuty postawiła cały szpital na nogi, każdy już wiedział, że jej córka będzie mieć dziś operację, załatwiła skierowanie na CITO. Zostawiła mnie z pielęgniarkami, które miały mi pobrać krew i pewnie pobiegła zadzwonić do TVN-u i Baracka Obamy. Tak, KREW- a ja wciąż przytomna. I zaczęło się, znowu…

– Kochaniutka, popracuj tą rączką, ŻYŁEK w ogóle nie widać – mówi pielęgniarka. No to ja ciemno i gwiazdy, dawno nie było takiej jazdy.

– Kiedy można to wyjąć? – Półprzytomnie patrzę na wkłuty w rękę wenflon.

– Dopiero jak będziesz wychodzić ze szpitala dziecinko. – Zajebiście, nie dam rady egzystować ze świadomością, że coś mam wkłute prosto w żyłę. Co mi w tym bólu brzucha przeszkadzało?

* * *

Czekam na operację już kolejną godzinę, [Przepraszam, zabieg. Mama mówi, że to tylko mały zabieg.]  bo oczywiście jadłam w pracy drugie śniadanie, a przed narkozą nie wolno. Dzwonię do M. Jak dowiedział się, że jestem w szpitalu, to pierdolnął robotę ino raz, pospieszył na dworzec w Zakopanem i pewnie pobił kilku niewinnych ludzi. Just kidding. Im dłużej czekam, tym mniej mnie boli, nawet jakoś przyjemnie i błogo mi się zrobiło. Jakaś pani wsadziła mnie na wózek inwalidzki i leciem na sale operacyjną. Położyłam się chyba o własnych siłach na stole.

– Czy ja już nie powinnam spać? – Dopytuję pani anestezjolog, która przykłada mi dziwną maskę do twarzy.

– Spokojnie, wszystko w swoim czasie – odpowiada, a ja w panice, bo jeszcze nie śpię, a co będzie, jak oni zaczną mnie rozcinać, a ja będę przytomna?!

Aż w końcu zobaczyłam piękną, mieniącą się tęczę, po której galopował jednorożec i… już dalej nie pamiętam.

Obudziłam się, jak wywozili mnie z sali operacyjnej.

– Już wszystko w porządku – mówi mama. – Wykrwawiałaś się już na stole operacyjnym, niestety pękł ci jajowód, ale spokojnie, drugi masz zdrowy.

– To tłumaczy dlaczego tak błogo się czułam przed samą operacją. Ale serio już się wykrwawiałam i w ogóle? Tak jak na filmach?

– Tak. I to wcale nie jest śmieszne, bo jakbyś później przyjechała do szpitala, to mogłoby cię już nie być.

– Łał! Chłopaki mi nie uwierzą! – wyparowałam żartobliwie, żeby zaoszczędzić zbędnego patosu, w końcu jest się z czego cieszyć, skoro jeszcze niedawno mogłam umrzeć.

– Ty jesteś jednak tumanem! Pamiętasz, jak coś cię bolało podczas operacji?

– Co?! Przecież byłam pod narkozą, to jak mam pamiętać?

– No bo… Trochę za wcześnie zaczęłaś się wybudzać, a trzeba było jeszcze wyczyścić krew, bo podchodziła już pod wątrobę, no i…

– Nie kończ, nie chcę wiedzieć. Całe życie tu pracujesz, lubisz to.  Spoko. Szanuję. Ale nie chcę wiedzieć, CO. TAM. SIĘ. DZIAŁO.

– Oj to nic takiego. Wiesz jak to jest… Po znajomości wszyscy chcą najlepiej i zawsze coś idzie nie tak… Jak kończyliśmy cię zszywać, zaczęłaś się wybudzać, więc daliśmy ci takie środki i nawet nie pamiętasz bólu. Ta współczesna medycyna jest wspaniała.

– Mamo! Przestań! – karcę ją spojrzeniem. – Tak w ogóle, to miałaś w tym nie uczestniczyć! Obserwować zabieg zza szyby, pamiętasz?! Matka nie powinna uczestniczyć w operacji własnego dziecka, bo emocje i tak dalej!

– Oj musiałam, nie mogłam się powstrzymać.

– Super. Czy M. mnie odwiedzi? – pytam.

– Jest już w Warszawie, ale to nie ma sensu, jesteś po narkozie, zaraz będziesz spać jak suseł. Jutro wszyscy razem do ciebie przyjedziemy.

Myślę sobie: Aha, try me. No i miała lekko mówiąc przesrane, bo w nocy dzwoniły do niej pielęgniarki, że one tu ze mną nie wytrzymają, bo ja żądam, aby wyjęły ze mnie ten jebany cewnik, a one nie mogą i już. Ma rodzicielka wiedziała, jak to się skończy, w końcu zna mnie od dziecka, więc powiedziała, żeby wyjęły ze mnie ten wytwór szatana, bierze to na siebie. Próbowałam zasnąć, ale nie mogłam, bo jakieś studentki miały dyżur i porządki sobie robiły, a mnie chuj strzelał coraz bardziej. Aby dać upust emocjom, wpadłam w jakąś gównoburzę na fejsie, która dotyczyła mojej notatki o rozkosznych matkach, wpierdzielających się z wózkami w ekspresowe linie autobusowe w godzinach szczytu. Pamiętam, jak mnie tam ludzie pouczali, że będę mieć dziecko, to sama się przekonam, jak to jest. O ironio. Tak czy inaczej, humor mi się nie poprawił.

Rano wtarabaniłam się w cieplutki kombinezon koali i wyszłam na korytarz, wyczekując M. Może nie wyglądałam, jak Beyonce na koncercie, może i byłam blada jak dupa, a może nawet trochę wykończona i słaba, ale przy M. to ja na pewno wyglądałam jak gwiazda. Patrzę na Niego: oczy przekrwione, fioletowe wory pod oczami, no tragedia.

– Czy ty w ogóle spałeś? – pytam, przytulając go.

– Chciałem, ale nie mogłem. Weszliśmy z twoim bratem do „apteki”, stanęliśmy na przeciwko wielkiego regału pełnego różnokolorowych dwusetek, zaczęliśmy wybierać lekarstwa. W domu robiliśmy drinki z kroplami walerianowymi, i wiesz co? – opowiada M.

– No co?

– Ten borsuk zasnął jak niemowlę, już po zażyciu pierwszej dawki, a ja zostałem sam z telewizorem i dwusetką pomarańczówki. Nawet dobudzić go nie mogłem, żeby przeniósł się do sypialni.

* * *

Czasem miewamy gorsze dni, nic nam nie wychodzi, jesteśmy zmęczeni, rozdrażnieni. Wtedy zazwyczaj narzekamy, jaki to świat jest niesprawiedliwy, ubolewamy nad swoim życiem. Niby nic się takiego nie dzieje, a jednak coś nam przeszkadza. Ja taki wieczór miałam wczoraj, leżałam owinięta w koc na kanapie i marudziłam. Herbata była ble, bo słodzik to jednak nie to samo, co łyżeczka cukru. To może zjadłabym małą kanapeczkę, coby humor sobie poprawić? Też nie, bo następnego dnia będę płakać, że żarłam na noc i więcej przysiadów trzeba będzie zrobić. A później pomyślałam o tym, co działo się rok temu. Najbliżsi telefonowali do mnie, pytając, jak się miewam, mówili: taka tragedia! A ja z uśmiechem na twarzy odpowiadałam, że czuję się znakomicie, w ogóle jaka tragedia? Większego szczęścia mieć nie mogłam. Doszłam zatem do wniosku, że trzeba doceniać to, co się ma i nie tracić czasu na przejmowanie się czymś mało istotnym, bo dużo gorsze rzeczy mogą nam się przytrafić. Ale to tylko taka rada, z której ja na pewno nie skorzystam, gdyż zamierzam jeszcze wiele razy irytować się z powodu rzeczy błahych, nucąc pod nosem: Znowu w życiu mi nie wyszło…, i z czystym sumieniem cieszyć się tym, że nie mam większych problemów.

 

Udostępnij