życie codzienne, ludzie

ŻYCIE W MIEŚCIE VS ŻYCIE NA WSI

Jeśli spędzanie kilku godzin dziennie na dojazdach do pracy niekoniecznie jest twoim faworytem wśród form spędzania wolnego czasu, wtedy przeprowadzasz się ze wsi do miasta. Jest to dla mnie w pełni zrozumiałe i logiczne.

Dlatego ja przeprowadziłam się z miasta na wieś, coby mieć 80 kilometrów dalej do pracy. Ta decyzja była tak samo ryzykowna, jak sposób na pozbycie się wszy, polegający na zetknięciu się głowami z osobą, która również jest nieszczęśliwym posiadaczem farmy małych francy na głowie. Wystarczy poczekać, aż pasożyty stoczą bitwę i oczywiście trzymać kciuki za przegraną swojej ekipy. Gorzej jak przeciwnicy zostaną pokonani przez twoje wszy, a te dodatkowo wezmą jeńców.

Jako że jestem kolekcjonerką mocnych wrażeń, zaryzykowałam.

Czy opłaciło się?

PODRÓŻ DO PRACY

MIASTO

Najbardziej żenujący widok, jaki można zaobserwować w Warszawie o poranku, to człowiek biegnący na autobus – Forest Gump dystansowych możliwości. Zero godności autobusowej. Gorzej to jest tylko wtedy, gdy widzisz kogoś wpadającego w ostatniej chwili do metra, jakby jutra miało nie być – przecież kolejny pociąg jest dopiero za dwie minuty. A jak w grę wchodzi walka o miejsce siedzące, to już w ogóle dantejskie sceny, coś jakby oglądać legendarną walkę Neo i Agenta Smith’a z pierwszej części Matrix’a, emocje jak na grzybach. Johnny, la gente esta muy loca! What the fuck?*

No i pośród tych perturbacji warszawskiej rzeczywistości zawsze gdzieś tam z boku stałam sobie ja – nigdzie się niespiesząca, nonszalancko krocząca przed siebie i cierpliwie czekająca na idealny moment do zajęcia miejsca w autobusie z tekstem Kaliego w słuchawkach: „Wszystko, co ważne teraz nie znaczy niiiic, pośród betonu dłużej nie mogę gniiiić. Ile kroków jeszcze mam do postawienia, aby osiągnąć stan umysłu oczyszczenia?”*.

WIEŚ

Ta sama ja w pierwszy poniedziałek po przeprowadzce na wieś: pieprzyć godność pociągową, i tak zgubiłam ją jakieś 10 minut temu, kiedy czyściłam z błota moje białe laczki w kałuży nieopodal polany. Cóż to w ogóle jest za oksymoron – „godność pociągowa”? To teraz jeszcze prosta przez las, dasz z siebie wszystko, jakbyś chciała zdobyć ostatnią parę za dużych crocs’ów na promocji w zatłoczonym Lidlu. Biegnij, bo jak ucieknie pociąg, to następny dopiero za 1,5 godziny.

Żeby zdążyć na 8 do pracy, muszę wstać tak wcześnie, że jak jem śniadanie, to w telewizji leci zakończenie programu, a kury zza płotu pytają, czy mogłabym łaskawie być ciszej, bo jest środek nocy.

CZAS WOLNY

MIASTO

Po pracy siłownia, ploteczki przy pizzy i piwku z sokiem imbirowym z przyjaciółmi, zachód słońca nad Wisłą, „Orki z Majorki” na całe gardło podczas spaceru Nowym Światem, fraternizacja z przypadkowo poznanymi ludźmi i aperol spritz na Barce zwieńczony ucieczką do taksówki w akompaniamencie ciepłego, letniego deszczu, światła Warszawy nocą zza samochodowej szyby, a później kilka odcinków How I Met Your Mother na Netflixie.

WIEŚ

Większość czasu wolnego spędzam w pociągu. Słucham muzyki i czytam książki. Po dotarciu do domu siodłam mojego złotego, dwukołowego rumaka i tak sobie pędzimy

„Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych,

Szeroko nad błękitnym Niemnem Bugiem rozciągnionych;

Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem,

Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem;

Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała,

Gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała,

A wszystko przepasane, jakby wstęgą, miedzą

Zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą…”*.

Czar pryska, kiedy spojrzę na zegarek i orientuję się, że za 6 godzin muszę wstać do roboty.

ZAKUPY

MIASTO

Kiedy w środku tygodnia o 21 mam ochotę zrobić muffinki, a brakuje mi suchych drożdży, to idę wysyłam męża do sklepu i robię muffinki. Jeśli po wyjściu z wieczornego seansu w kinie chcę kupić sobie nowe buty, to zjeżdżam na środkowe piętro galerii i kupuję sobie betlejemskie pomykały. A jeśli przed pójściem spać, orientuję się, że w mojej lodówce brakuje hummusa na śniadanie, to udaję się do hipermarketu charakteryzującego się wysokim poziomem przestępczości (szczególnie w okresie epidemii gangu słodziaków) i wracam ze zdobyczą, myśląc o tym, że chleb będzie rano smarowany, jakby jutra miało nie być.

WIEŚ

Nie wiem, bo kiedy wracam z pracy, wszystkie sklepy są już zamknięte.

WNIOSKI

Życie na wsi jest czymś o czym zawsze marzyłam, dopóki się tam nie przeprowadziłam. Jest to doskonała opcja dla ludzi na emeryturze, osób niepracujących lub tych, którzy pracują w miejscu zamieszkania – oni mogą czerpać z uroków wsi pełnymi garściami.

Zupełnie jak ja, kiedy mam urlop, albo spędzam tam weekend.

I to wszystko wydawałoby się logiczne, ale ja z logiką mam trochę na bakier, dlatego najpierw podejmuję decyzje, a później topię się w zimnym morzu konsekwencji.

Na przykład ostatnio. Urządziliśmy z mężem beztroską posiadóweczkę z przyjaciółmi w naszym wiejskim domku. Ja, wiecznie spragniona mocnych wrażeń, stwierdziłam, iż zabawimy się w chowanego, bo wszyscy jakoś tak nagle zaabsorbowali się rozmową na nieinteresujące mnie tematy, że trzeba było jakoś urozmaicić ten czas. Ależ ze mnie pieprzona atencjuszka. Weszłam zatem do szafy i tak sobie czekałam, aż mnie ktoś znajdzie. Szkopuł w tym, że zapomniałam powiedzieć pozostałym uczestnikom, że się chowam, więc zasnęłam w szafie. Nikt nie zauważył mojej nieobecności. Po dwóch godzinach wyszłam z kryjówki.

Ale umówmy się, jeśli kogoś nie ma na imprezie przez 10 minut, to wiadomo, że gra się właśnie zaczęła. To chyba logiczne?

Co by nie mówić, ile by nie narzekać na brak wolnego czasu, choć jeden wolny dzień na wsi wszystko wynagradza. Niespiesznie zjedzone śniadanie w ogrodzie przy dokazywaniu ćwierkających ptaków, beztroskie lenistwo na grzbiecie jednorożca w basenie i ten błękit nieba, przyodziewający różowe barwy podczas zachodu słońca, by ostatecznie odsłonić bezwstydny Duży Wóz, magicznie urozmaicający nocne rozmowy przy lampce wina.

*Sak Noel, Loca People

*Kali, Oprócz błękitnego Nieba

*Adam Mickiewicz, Pan Tadeusz

Udostępnij