Są trzy typy ludzi, jeśli chodzi o obchodzenie walentynek.
Pierwszy typ to hejter. Co roku bierze udział w wydarzeniach: W walentynki walę drinki tudzież Masz swoją drugą połówkę? Bo moja się już chłodzi. Ma nieodpartą chęć wykrzyczenia całemu światu, co sądzi o obchodzeniu dnia zakochanych, które przywędrowało do nas z zachodu, podobnie jak Halloween. Z komercyjnych świąt obchodzi tylko Wszystkich Świętych, bo tam przynajmniej można zjeść ciepłego hot-doga, kupionego w budce przed bramą cmentarza.
Drugi typ to człowiek hejtujący hejterów. Nie wyraża swojego zdania bezpośrednio, to czyny określają jego stanowisko w tej kwestii, w ten sposób przez całe walentynki możesz podziwiać na fejsbuku zdjęcia misiów, bukietów, romantycznych kolacji, biżuterii oraz informacje o zaręczynach czy pobycie w restauracji Madzi Gessler, kinie, teatrze i całej masie innych mało oryginalnych miejsc, w które można udać się w dniu zakochanych. Nierzadko zdarza się eskalacja tego wiru miłości, jaką jest combo wszystkich wyżej wymienionych przykładów, czyli zaręczyny w restauracji poprzedzone „50cioma twarzami Grey’a” oraz bukietem stu ośmiu czerwonych róż i butelką szampana, a wszystko to zwieńczone okazałym szmaragdem czy innym diamentem, na widok którego dostajesz jaskry przez samo spojrzenie w ekran swojego iPhona.
Trzecią grupę stanowią: studenci prawa, weganie i Janusz Tracz – oni nie mają czasu na określenie swojego stanowiska w tak błahej kwestii. Zwyczajnie zajęci są mówieniem światu o studiowaniu prawa i diecie wegańskiej, a w przypadku ostatniego, gangsterką.
Jeśli identyfikujesz się z pierwszym typem ludzi, masz niepowtarzalną okazję do wylania w komentarzu tej goryczy, jaką powoduje najbardziej znienawidzony przez Ciebie dzień roku, tj. 14-ty lutego.
Studenci prawa nie mają czasu na czytanie niczego innego poza kodeksem prawa, weganie są zbyt zajęci obalaniem teorii Kopernika, jakoby Ziemia miała obracać się wokół Słońca, a Janusz Tracz, no cóż… jest po prostu Januszem Traczem, dlatego wątpię, aby w ogóle trafili na ten tekst.
Pozostało mi życzyć miłej lektury tym, którzy są głodni pomysłów na spędzenie tegorocznych walentynek.
KINO
Kolejka do kasy biletowej długości pięćdziesięciu pęt kiełbasy krakowskiej, emanująca miłością i mlaskaniem języków, a w niej same pary potrzebujące kotary? Żaden problem, soł tejk it izi end Feel The Love Tonight. Prawdziwy dramat to jest wtedy, gdy przed dotarciem do kasy przepada Wam rezerwacja, okazuje się, że nie ma już biletów na wybrany seans, a na pocieszenie nie dostaniecie nawet lizaka w kształcie serduszka.
Na szczęście możecie zrobić zakup into internety i przejść dumnie obok kolejki, patrząc z pogardą na frajerów, którzy w niej tkwią, machając im przed oczami wydrukowanymi biletami tylko po to, by godnie zająć miejsce w kolejce do tryskających życzliwością kinowych kanarów. Później to już z górki, pozostaje jedynie stanąć w tłumie czekających na popcorn i colę, następnie możecie cieszyć się seansem. Chyba że zrobicie to na typowych Januszo-Grażynów i obkupicie się w Carrefourze – nie dość, że szybciej, to i na prezerwatywy wystarczy. + 10 punktów dla Gryffindor’u!
SUSHI
Ludzie twierdzący, że nie ma rzeczy niemożliwych, nigdy nie próbowali udać się na sushi w walentynki. Legenda głosi, iż niektórym się udało, ale musieli stoczyć nie lada walkę przed wejściem do lokalu lub zarezerwować stolik na trzy tygodnie przed wizytą. W nagrodę otrzymali gratisowe trzy godziny oczekiwania na posiłek, podczas których mogli cieszyć się urokiem głodnych partnerek, niezważających na ich starania, aby ten dzień był magiczny. Głodna kobieta to zła kobieta, najdelikatniej mówiąc.
ŁYŻWY
Nie znam osoby nielubiącej sunąć po tafli lodowiska w towarzystwie ukochanej osoby i tysiąca „pinciuset” innych ludzi, wjeżdżających na siebie, przepychających się, generalnie mających ochotę się pozabijać. Po prostu magicznie!
MIŁOŚĆ W ZAKOPANEM!
Jak dla mnie – brzmi świetnie, ale mój brat podzielił się ze mną wrażeniami po walentynkowym weekendzie w stolicy Tatr. Kiedy doszedł do momentu, w którym zaczął opisywać pobyt na Zakopiance, a uwierzcie mi na słowo, że pobyt ten trwał dłużej niż w miejscu docelowym, zrobiło mi się jakoś tak smutno i postanowiłam wykreślić tę przygodę z mojej „to do list”.
ŻADNE Z POWYŻSZYCH
Jestem typowym Januszem Romantyzmu. Dopiero niedawno dorosłam do otrzymywania kwiatów, bo wcześniej to bez wina nie podchodź. Biżuteria, bukiety róż, kolacje przy świecach czy spacery w blasku księżyca – żadna z tych rzeczy nie robi na mnie wrażenia, ani nie jest dla mnie romantyczna. Moje koleżanki rozczulają się nad piosenkami Eda Sheeran’a, wymieniają się opiniami na temat urzekających teledysków, w których motywem przewodnim jest miłość. Pewnego razu zapytały się mnie, jaki film/teledysk uważam za romantyczny, a jak już uzyskały odpowiedź, to najpierw wywróciły oczami, później zaczęły się śmiać, następnie spytały: „serio?”, a ostatecznie przestały ze mną rozmawiać o tych sprawach. I ja się im wcale nie dziwię, bo powiedzieć, że nie umiem w romantyzm, to tak jakby nic nie powiedzieć.
Czy jest na sali mój mąż? Bo tak zupełnie przypadkowo chciałam napisać, że w walentynki to ja bym chciała się po prostu najeść i odwiedzić krajową stolicę zbrodni i przemocy, to jest Sandomierz.
A poniżej zamieszczam ten szalenie romantyczny fragment filmu, o którym wspominałam. Gwoli ścisłości, nie chodzi mi o taniec, tylko o scenę od 01:28. Uprzedzając pytania, nie, nie mam problemów z alkoholem. 😉