życie codzienne, ludzie

DŁUGOŚĆ DŹWIĘKU SAMOTNOŚCI

Bardzo lubię pracę w księgowości, nie zamieniłabym jej na żadną inną. Chyba że dostałabym ofertę wolontariatu przy opiece nad bejbi pandami. Musiałabym się oczywiście nad tym poważnie zastanowić przez jakieś 20 sekund, spakować walizkę, zapukać do gabinetu szefowej, przeprosić, licząc na zrozumienie i szybciutko zamknąć za sobą drzwi, rzucając: Hasta la vista, baby.

 

 

Póki co jestem szczęśliwym człowiekiem, upajającym się podatkami. Zdarza się, że miewam gorsze dni, to jest comiesięczny okres, który zaczyna się przed dwudziestym każdego miesiąca, a kończy się dwudziestego piątego. Właściwie to lubię wstawać przed szóstą rano z myślą, że to będzie kolejny dzień wspaniałych przygód z VAT-em okraszonych źle wystawionymi fakturami. Uwielbiam to uczucie, kiedy jem śniadanie, wpatrując się przez chwilę w stawkę podatku 0%, a później dociera do mnie, że to tylko jajko na miękko. Nikt nie zabierze mi tych bardzo osobistych rozmów z klientami, których zawsze wysłucham, doradzę. Zupełnie jak niebieska linia. Wypłakują się do słuchawki, że już nie potrafią tak żyć, że są coraz bardziej zmęczeni stawianiem czoła codzienności podatków, to takie niesprawiedliwe, że co miesiąc tak dużo przychodzi im zapłacić, przecież przy ich skromnych dwustu pięćdziesięciu tysiącach miesięcznego przychodu, to im ledwo na waciki podczas wakacji w Aspen wystarcza. Ja im wtedy mówię, że całkowicie rozumiem, bo ostatni wypad do Milano totalnie zrujnował mój budżet, a kiedy zaczynają polecać najlepsze italiańskie restauracje, tłumaczę im, że nie chodzi o weekend we Włoszech, tylko o kolację w knajpie.

Istnieją również beznadziejne przypadki, zupełnie nieświadome tego, że podatki i działalność gospodarcza to tak jakby stanowią nierozerwalną całość. Mówię takiemu biedakowi, że VAT do zapłaty w tym miesiącu wychodzi, a on mi oznajmia:

– Pani to chyba chodziła do szkoły a nie na fizykę.

– Nie rozumiem.

– Co ma wspólnego wat z księgowością?

I ja naprawdę uwielbiam tę moją rachunkową odyseję, ale odbywając ją, muszę być w pełni sił. A jak wiadomo, nic tak nie wzmacnia, jak dobry sen.

Wiesz, lubię wieczory, lubię się schować na jakiś czas. I jakoś tak nienaturalnie, trochę przesadnie, pobyć sam(…)*

Wczoraj był ten dzień, kiedy na samą myśl o samotnym i spokojnym wieczorze odczuwałam delikatne muśnięcia kopytek jednorożców wesoło hasających po moim podbrzuszu. Ja już miałam ułożony plan w swojej głowie, punkt po punkcie: zielona herbata w ulubionym kubku, ciepłe kapciuszki oraz kryminalne zagadki Sandomierza do snu. Wbiegłam po schodach niczym rusałka, otworzyłam wrota do mojej komnaty, włączyłam światło, rzucając torbę na fotel, po czym dostałam migotania przedsionków.

 

 

Po trzech zawałach, czyli pięć minut później, wstałam z podłogi wspierając się na szafie. Sterta rzeczy należących do mojego brata wirowała mi przed oczami. Z oddali dochodziły radosne dyskusje kilku mężczyzn co nie raz przerywane siarczystymi kurwami. Słaniając się na nogach w końcu dotarłam do pokoju brata. To, co tam zobaczyłam, przyprawiło mnie o kolejne migotanie przedsionków, ale jakoś je przekonałam, że trzy zawały jednego dnia to i tak już dużo, jak na dwudziestosiedmiolatkę.

Okazuje się, że najlepszą godziną na malowanie pokoju jest dwudziesta. Koniecznie w poniedziałek. No i handluj z tym.

Noc, a nocą gdy nie śpię, wychodzę choć nie chcę spojrzeć na chemiczny świat, pachnący szarością(…)*

Generalnie to byłam jedyną osobą w tym towarzystwie, która miała nietęgą minę, chłopaki bawili się zacnie. Jeden popijał piweczko, drugi malował sufit, trzeci ustawiał bas na boomboxie, a mój brat stał zamyślony po środku, kontemplując nad wizją ściany.

– Te, majster, a jakby tak ten pasek pierdolnąć o tutaj? – wskazał miejsce.

– Mordo, wedle życzenia, nie takie rzeczy się robiło, hy hy.

 

 

Opuściłam ich bez słowa z twarzą koloru buraka i łzami napływającymi do oczu. Pomyślałam sobie, że dam radę, zamknę się w mojej twierdzy, włączę hipnozę relaksacyjną i pójdę spać. Otóż nie tym razem. Zaraz przypomniało mi się, że jak cały ten proces „pimp my room” zakończy się o 3 nad ranem, to mój brat będzie musiał znaleźć sobie jakiś kącik na czas wyschnięcia ścian. Gdzież mógłby się udać, jak nie na wygodną podłogę w moim pokoju? W końcu i tak jest bardziej miękka niż jego łóżko. Ta-dam. W ten właśnie sposób mój wieczorny relaks został udaremniony przez odgłos doginania szpagatami na trasie łazienka-pokój, pokój-łazienka w celu czyszczenia wałków do malowania, który to odgłos został ostatecznie zwieńczony powaleniem się na podłodze, a towarzyszącemu tej czynności chrapaniu nie było końca.

Specjalna dedykacja dla Adasia:

 

I nawet kiedy będę spać
Ty zbudzisz mnie, to nie mój czas.
Tak bardzo dosyć Ciebie mam,
Już teraz dobrze wiesz to sam.

 

 

*Myslovitz „Długość dźwięku samotności”

Udostępnij