życie codzienne, ludzie

DRIFTEM PO DWORCU

Ta historia musiała poczekać 10 lat, abym była gotowa pozwolić jej na ujrzenie światła dziennego. xD I oto właśnie nadszedł ten moment mojego życia, w którym pojęcie wstydu jest dla mnie niemalże obce. Opowieść wywołała tyle radości, łez śmiechu, a zarazem zażenowania u najbliższych, że pozostawienie jej w tym kręgu byłoby co najmniej egoistyczne.

Był majowy poranek. Razem z moim ówczesnym przyjacielem mknęliśmy radośnie w stronę Dworca Zachodniego. Tego dnia trzymał się mnie wyjątkowo dobry humor, bo lada moment miałam spotkać się ze swoim, jeszcze wtedy, narzeczonym, którego nie widziałam już od ponad miesiąca. „Lada moment” to może zbyt optymistyczne określenie 12-godzinnej podróży autokarem z Warszawy do Starsburga we Francji, ale still fajniej niż 1,5h samolotem. Nikt nie powiedział, że krócej, jednak spokój psychiczny jest dla mnie najważniejszy. To znaczy był, bo to, co wydarzyło się już na początku tej podróży, totalnie go zaburzyło.

Dojeżdżamy do dworca, mnie rozpiera energia, trajkoczę jak katarynka i nawet nie wiem, kiedy opróżniłam litrową butelkę soku pomarańczowego. Fajny taki był, z miąższem. I wtedy poczułam w dole brzucha, jakby coś zawirowało. Moją pierwszą reakcją było radosne:

– Ale byłyby jaja, jakbym się tak teraz zesrała, co? Hy hy.

– Uprzedzam, że będziesz sprzątać tapicerkę – odburknął niewzruszony P., zerkając w lusterko, żeby zjechać z pasa.

– No żarty przecież, no co ty! – zaśmiałam się, jakby to był najwyborniejszy żart ever.

Na kolejny skurcz długo nie trzeba było czekać, bo jak mnie ścisnęło, to aż przestałam klepać jadaczką i wstrzymałam oddech. Mówię do P., że chyba się właśnie zesrałam. On na to, że ha ha, potwierdzając, że jednak żart był wyborny. Z tym tylko, że to nie był żart. To znaczy ja jeszcze nie byłam pewna. Wjechaliśmy na parking, P. patrzy na mnie – ja cała blada, przyjęłam dziwną pozycję, jakbym chciała coś zatrzymać, lecz z marnym skutkiem. Uśmiech natychmiast znika z jego twarzy. Pyta, czy wszystko w porządku. Ja mu na to, że jak, kurwa, ma być okej, skoro chyba właśnie się posrałam. On na to, że jak można nie wiedzieć, czy się zesrało, czy nie. Zatrzymał samochód, ja ostrożnie zaczęłam się podnosić i wysiadać. Wyglądało to trochę jakbym próbowała włamać się do tajnej komnaty ze skarbem, która jest chroniona przez laserowe zabezpieczenia alarmu, a ja muszę je zręcznie omijać. Kiedy w końcu stanęłam, wiedziałam, że nie jest dobrze. Zerkam na P., ten wije się ze śmiechu, nie może złapać oddechu, widzę, że bardzo chce coś powiedzieć, ale to niemożliwe, bo zaczyna się dusić, a łzy spływają mu po policzkach. Wbrew posranej sytuacji, ja też zaczynam kisnąć, równocześnie rozglądając się za jakąś toaletą. Dostrzegam budkę z wątpliwej jakości kebabem, ale w tej sytuacji jedzenie wyjątkowo zajmuje ostatnie miejsce w moim interesujemnietomierzu. Zmierzając tam pokracznie, modlę się w duchu, żeby tylko mieli kibel. W oddali cały czas słyszę duszący śmiech przyjaciela.

Wpadam do budki z kebsem, zielona na japie pytam błagalnym tonem, czy mają toaletę. Po oczach typa za ladą już widzę, że on wie, co jest pięć i wskazuje palcem kotarę. Tak, kurwa, kotarę. Kibel bez drzwi, z zasłonką z taniej satyny rodem z all inclusive w Bułgarii. Myślę sobie, że nie będę wybrzydzać, gorzej być przecież nie może.

 Jednak mogło. Jeśli do tej pory miałam jakąkolwiek nadzieję, to po zdjęciu spodni zrobiła dokładnie to, co stary mojej przyjaciółki po jej narodzinach – zniknęła. Dobra, długi wdech i spokojny wydech, odlicz do ośmiu i zaraz to ogarniesz. Wbijam się na kolejny poziom „gorzej”, kiedy zauważam, że nie ma papieru. Przeszło mi przez myśl, żeby wychylić się zza zasłonki i krzyknąć: „Mordo, dej papieru trochę!”, ale szybko zrezygnowałam z tego pomysłu, bo godność ludzka to już w tym momencie jedynie koncept filozoficzny.

Sytuacja wygląda tak, że wybiegam z budki jak poparzona — z tą różnicą, że nie poparzona, a obsrana. Wrzeszczę do P., żeby wyciągał walizkę z bagażnika, bo nie ma czasu do stracenia. Po chwili rzucam się na nią, wyciągam majteczki i spodnie, po czym kopytkuję szpagatami w stronę dworca, mając nadzieję, że łazienka będzie blisko wejścia. Była. Dzięki ci losie.

Ze łzami w oczach i potem na plecach żegnam się z piękną, koronkową bielizną, specjalnie wybraną na spotkanie z eMciem. Nie wiem już, czy śmieję się z nerwów, z bezsilności, czy może dlatego, że jestem debilem. Ale łaj not — wszystko na raz.

Do odjazdu autokaru została jeszcze godzina, więc niespiesznym krokiem damy kroczę odświeżona z podniesioną głową w stronę przyjaciela, chłopaki z WNB zaśpiewaliby: „nogę za nogą stawiałaś jak modelka, przycięłaś, że na ciebie zerkam – wymiana spojrzeń”. Kryzys zażegnany, trochę szkoda spodni i bielizny, ale w obliczu minionych wydarzeń jestem w stanie zaakceptować takie straty. Teraz pozostało umościć się wygodnie w autokarze i o wszystkim zapomnieć, za kilkanaście godzin przytulić eMcia.

Ale los — nie wiem, czy 10 lat temu miałam coś wspólnego z Martyniukiem — najwyraźniej grał ze mną w pokera. Dał mi wygrać rundkę, żeby potem zgarnąć wszystko. Bo niestety to nie jest koniec tej historii.

Kolejne fale skurczy przyszły szybciej, niż mogłam się spodziewać. Sytuacja była o tyle niefajna, że autokarowy kibel nie jest wymarzonym miejscem pobytu dla kogoś, kto nie może zapanować nad gównem. Zawsze próbuję dostrzegać jednak dobre strony, więc cieszyłam się z tego, że toaleta w ogóle tam jest. Mniej entuzjastyczni byli na pewno pasażerowie siedzący obok kibla. Ja miałam miejsce na samym przodzie autokaru, toaleta była oczywiście na tyle. Nie wiem, ile razy przechodziłam w tę i z powrotem, bo te pierwsze 4 godziny podróży pamiętam jak przez mgłę, ale mam przeczucie graniczące z pewnością, że sama Cersei z Gry o Tron byłaby zawstydzona, bo, nomen omen, mój spacer wstydu przez całą długość autokaru powtarzał się kilkanaście razy, a z każdą rundą spojrzenia pasażerów stawały się coraz bardziej nienawistne.

Wspaniała to była podróż, nie zapomnę jej nigdy. <3

Photo by averie woodard on Unsplash

Udostępnij