życie codzienne, ludzie

WIECZÓR PANIEŃSKI

Zmierzamy pospiesznie z Kate w stronę Gosi machającej do nas z peronu, z którego za jakieś 20 minut odjedzie bus, mający zawieźć nas do Gdańska. Po drodze zaczepia nas kobieta.

– Przepraszam, ma może pani długopis?

– Niestety nie mam – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, nie zatrzymując się. – To kolejna osoba, która w ostatnim czasie zapytała się, czy mam długopis. O co im chodzi? – mówię do K.

– Po prostu wyglądasz na taką, która nosi przy sobie długopis.

– Jak to? Dlaczego?

Chcę uzyskać jakieś logiczne wytłumaczenie, ale Kate już uwiesiła się Gosi na szyi, krzycząc:

– Czeeeeśśććć mordo! Dawno się nie widziałyśmy! Co tam u ciebie? Opowiadaj!

– No heeeeeeej!!!! Też się stęskniłam! Na szczęście będziemy mieć dużo czasu na ploteczki! Mówiłam ci, że…

– Mną się nie przejmujcie, w końcu wcale nie spotkałyśmy się po to, żeby uczcić mój wieczór panieński – przerywam im to jakże, kurwa, słodkie powitanie, stojąc obok i czując się, jakbym miała na sobie pelerynę niewidkę.

– O cześć Lee, to już dziś? – Odpowiada G. z szyderczym uśmieszkiem.

– Powiedz mi, czy wyglądam na osobę, która zawsze nosi przy sobie długopis?

– Totalnie! Bo masz go przy sobie, prawda?

– Nie. O co wam chodzi z tym długopisem?!

– Cześć!!!!!! – dołączyła do nas Kina i tym razem obydwie rzuciły się w jej stronę.

– Dobra, łatewer – mówię do siebie zrezygnowanym głosem.

Gdy emocje wywołane spotkaniem w końcu opadły, G. wyciągnęła różową piersiówkę z napisem Wieczór panieński, mówiąc:

– Jeśli któraś z nas powie: M. albo wesele, pije. Zasady obowiązują od teraz do końca wyjazdu. A właśnie, Lee, mam nadzieję, że na tej imprezie, która odbędzie się po twoim ślubie, będzie…

– Na weselu – poprawiam Gosię.

– Pijesz! – dziewczyny krzyczą triumfalnie, patrząc na mnie wyczekująco.

– I ty myślisz, że ta mała piersiówka starczy nam na kilkugodzinną drogę do Gdańska? – pytam G.

– Kurde, nie pomyślałam.

– Coś się wymyśli. Chodźcie, bus podjechał. Trzeba zająć miejsca – odparła Kina.

Długo nie trzeba było myśleć, bo po wejściu do busa grupa zadowolonych facetów zaczęła wskazywać nam wolne miejsca, zaraz obok nich.

– My to zawsze mamy pecha. Jedziemy na panieński, a spotykamy kawalerski – mówi lekko przestraszona Kate.

– Pecha?! Lepiej trafić nie mogłyśmy, przecież oni na pewno mają wódkę – odpowiadam, jednocześnie ruszając w ich stronę.

* * *

Czy mówiłam już kiedyś, że Kate przeważnie ma rację? Nie? To właśnie mówię.

Czy koledzy mieli alkohol? Owszem. Czy poczęstowali nas nim? Owszem. Ale czy jakikolwiek zdrowy na umyśle człowiek, zniósłby kilkugodzinne pieprzenie pijanego typa, na temat tego jakie jego życie z żoną i dwójką dzieci jest przeraźliwie ciężkie, i jak dobrze ma w planach bawić się na wieczorze kawalerskim jego kumpla, bo w końcu coś mu się należy od tego smutnego jak pizda żywotu? A kiedy już wydawało nam się, że w końcu zasnął i mogłyśmy w spokoju cieszyć się naszym towarzystwem, usłyszałyśmy konspiracyjny szept zza naszych pleców:

– Ej, dziewczyny… Ile tak naprawdę macie lat? Bo wiecie, nie chciałbym mieć żadnych problemów.

Po dyplomatycznym spierdalaj, malkontencki kolega zamienił się miejscami ze swoim kumplem.

0,5 godziny później…

– Hej dziewczyny. Dokąd jedziecie?

– Jesteśmy w busie jadącym bez żadnych przystanków do Gdańska, więc no nie wiem… może Wrocław?

– Aha. A gdzie pracujesz?

– W biurze rachunkowym, jako księgowa.

– A ty?

– Jestem managerem kawiarni.

– O kurwa, nieźle. A ty?

– Jestem przedstawicielem handlowym.

– Ja pierdole. A koleżanka?

– A ja mam iPhona.

SŁÓW KILKA NA TEMAT WIECZORÓW PANIEŃSKICH

Wieczór panieński powinien pasować do osobowości przyszłej panny młodej. Myśl o spędzeniu go w klubie, przyprawiała mnie o ciarki. Wiecie, loża dla V.I.P-ów, Dom Pérignon, hektolitry wódki, tłum ocierających się o siebie ludzi, muzyka uniemożliwiająca jakąkolwiek dyskusję oraz uszy i ogonki króliczka playboy’a przyczepione do tyłka każdej z koleżanek, czy też inne tandetne ozdoby, mające na celu zwrócić uwagę każdego napalonego faceta. Dodajmy jeszcze do tego tort w kształcie wielkiego penisa, na którego widok wszystkie dziewczyny piszczą ze szczęścia i oto mamy obraz nędzy i rozpaczy. O ile jestem jeszcze w stanie zrozumieć tancerkę na wieczorze kawalerskim, która wygląda estetycznie, zanim zostanie wymacana przez swoich widzów, za cholerę nie mogę pojąć, co jest ekscytującego w chippendales’ach, czyli zniewieściałych chłopcach, którzy nazywają siebie prawdziwymi mężczyznami. Serio? Słyszałam nawet historie, gdzie kobiety na wieczorach panieńskich były tak zaabsorbowane pokazem tych parodii mężczyzn, że aż prosiły się o włożenie fallus’ów w ich otwory gębowe. A jeśli, któraś z dziewczyn, delikatnie mówiąc, nie przejawiała fascynacji tym dziwnym zjawiskiem, zostawała wyśmiewana przez resztę towarzyszek. Jeszcze raz powtórzę: serio? Kurwa no, SERIO? Jeśli tak miałby wyglądać mój wieczór panieński, wolałabym zostać w domu i po raz 159383294 obejrzeć Toma Hardego w Worrior.

ZDEFINIUJ PROSZĘ ,,WIECZÓR PANIEŃSKI”

Według cioci Wikipedii wieczór panieński jest zwyczajowym przyjęciem urządzanym dla panny lub przez nią samą przed ślubem. Wieczór panieński spędzany jest w wyłącznie w towarzystwie osób płci żeńskiej i w założeniu ma być ostatnią okazją do zażycia przyjemności niedostępnych po ślubie.

O jakich przyjemnościach mówimy? Chyba nie o spotkaniach z przyjaciółmi, bo z tego co mi wiadomo, związek małżeński nie wyklucza takich atrakcji. Idąc drogą dedukcji, domniemam, że chodzi o te bliższe, czy dalsze zbliżenia z osobami płci przeciwnej albo i tej samej, jak kto woli. Być może moje pytanie okaże się dla niektórych nieco szokujące, ale…

Po co w ogóle wychodzić za mąż, skoro ma się ochotę pieprzyć z innymi osobami?

Dude, you’re doing it wrong. A fakt, że zgodnie z tą definicją, póki nie ma ślubu, można sypiać z innymi osobami, po prostu przemilczę.

* * *

Gdańsk. Po zameldowaniu się w apartamencie, wyszłyśmy coś zjeść, coby nabrać sił przed wieczorem i stawić czoła procentom, z którymi miałyśmy dziś stoczyć nierówną walkę. Dołączyła do nas moja kuzynka i K. ze swoim kolegą, którego imienia nie wolno wymawiać. Nazwijmy go więc Voldemort. Zajadając się pizzą, analizowałyśmy ile alkoholu będzie trzeba kupić na befor, żeby nie trzeba było wychodzić już do sklepu, a jednocześnie zataszczyć to jakoś do domu. Kolejny raz wzór na deltę okazał się mało przydatny, ale zaczerpując wiedzy z rachunku prawdopodobieństwa, udało nam się dojść do zadowalającego rozwiązania. Wtem, naszą burzę mózgów przerywa Nika:

– Pomidor na pizzy jest bardzo niebezpieczny. Zwłaszcza jeśli ma ugotowane skórki, które w bardzo łatwy sposób mogą przykleić się do żołądka.

Wszystkie spojrzałyśmy na nią z minami mówiącymi: Łat da fak? Nastała chwila ciszy, po czym wybuchnęłyśmy śmiechem.

* * *

Ostatni look przed lustrem i wszystkie w iście entuzjastycznych humorach ruszyłyśmy na imprezę. Tutaj pominę szczegóły przygotowań grupy dziewcząt, które biegały w tę i z powrotem, jak żyd po pustym sklepie, krzycząc: Aaaa! Ma któraś puder, bo zapomniałam spakować?!; Błagam, pożyczcie mi jakąś bluzkę, bo ta kompletnie nie pasuje do mojej spódnicy!; Wino! Wino! Gdzie jest mój kieliszek?!; Nie idę, bo nie mam co na siebie włożyć!; Dolejcie mi wódki! oraz telefonami od mojej babci: I pamiętaj, nie chodź nigdzie z nieznajomymi, bo jeszcze jakiegoś AIDSA dostaniesz!

* * *

Wsiadamy do taryfy. Dokąd? – zapytał szofer.
”I od tego zaczniemy, pojeździmy trochę.
-Prosto i miej pan lekką stopę, chcę pomyśleć z zawieszonym w głąb gdzieś wzrokiem.”

– Na Monciak!

kilka minut później…

– O patrzcie, tam jest już Sopot!

– Nie kochanie. Tam jest napisane Statoil. Chcesz jeszcze piwka?

– Nie, dziękuję.

kilka godzin później…

Stoimy z dziewczynami przed klubem, z którego na szczęście w porę udało nam się ewakuować, zanim zdążył nas staranować tłum ludzi próbujących dostać się do środka. Brakuje tylko G. 30 minut później udało nam się odnaleźć zgubę, która cały ten czas znajdowała się około 15 metrów od naszej grupy. Idąc tętniącym życiem Monciakiem, kierowałyśmy się w stronę morza. G. poczuła się bardzo zmęczona, więc stwierdziła, że lepiej będzie, jak weźmie taksówkę do domu. Nie kontemplując zbyt długo nad zaistniałą sytuacją, rozstałyśmy się przed wejściem na molo.

– Czy mi się wydaje, czy oddałyśmy, delikatnie mówiąc, zachwianej Gosi klucz do mieszkania i pozwoliłyśmy jej wrócić samej do domu?

– Tak właśnie zrobiłyśmy.

– A czy ona zna adres, pod który ma dotrzeć?

– Nie wiem. Ale… PIEPRZYĆ KONSEKWENCJE!

* * *

Mokre od stóp do pasa, z piachem w butach, wracamy do domu.

– Panie taksówkarzu, czy mogę zadać pytanie? – pytam kierowcę.

– Tak, słucham – odpowiada znużonym głosem młody chłopak, który zdawał się być przyzwyczajonym do wożenia pijanych ludzi. W końcu to jego zawód.

– Czy są tu jakieś atrakcje w pobliżu? Chciałabym coś pozwiedzać.

– Tutaj za rogiem, po prawej stronie jest zoo. Zaraz dokładnie pokażę.

– Ekstra! Mam nadzieję, że są tam surykatki. Panie taksówkarzu…

– Tak?

– Ale chyba nie będziemy szli do zoo o 3 w nocy?

* * *

Nie to, że wstałyśmy wypoczęte, jak Ewa Chodakowska po ósmym powtórzeniu skalpela, ale jest znośnie. Może i noc w Sopocie wygrała bitwę, ale na pewno nie wojnę. Fakt, że w autobusie zmierzającym na plażę, wyglądałyśmy, jakby Tank odłączył nas od Matrixa, ale po zjedzeniu dobrej ryby, pełne energii ruszyłyśmy nad morze. Zanim wyszłyśmy ze smażalni, czekała mnie niespodzianka. Jedno, czego można być pewnym, to to, że nie da mi się zrobić niespodzianki. Jestem po prostu zbyt wścibska i spostrzegawcza. Jednak tym razem, moja świadkowa przeszła samą siebie- udało jej się! Kiedy zaczęłam wstawać od stołu, ktoś zaszedł mnie od tyłu i zakrył mi oczy. W głębi duszy modliłam się: Tak! Tom Hardy! Niech to będzie Tom Hardy! J. nie bardzo przypomina Toma, a jednak niespodzianka wypaliła w stu procentach. Żartowałam, tak tylko mówię, żeby Gosi i J. nie było smutno. Dostałam smacznie wyglądający trunek i prezerwatywę- tak bardzo w stylu J. 

Resztę dnia napawałyśmy się słońcem i widokiem morza. Dla takich chwil warto żyć, było to wszystko czego potrzebowałam. No dobra, znalazłoby się jeszcze kilka rzeczy, ale to już nieistotne.

– Chyba jestem pijana. To najpyszniejsze wino, jakie piłam! – oznajmiłam wszystkim, strzepując piasek z kolan – Ciekawe ile ma procent – wzięłam opróżnioną butelkę do ręki. – 4,5% ?! Eeee, to nie. Jednak nie jestem pijana. Daj mnie tej wódki.

Dzień powrotu do rzeczywistości, wykorzystałyśmy równie dobrze jak poprzedni- w barze przy samej plaży. To powinno tłumaczyć, dlaczego moje wspomnienia z powrotu są tak bardzo zamazane. Anyway, lepszego wieczoru panieńskiego nie mogłabym sobie wymarzyć.

1473346399571

Udostępnij