Letnie, gęste powietrze ociekało sierpniowym upałem. Na tafli błękitnego jeziora unosiła się żaglówka. W tle rozbrzmiewał klimatyczny trance’owy kawałek. Na dziobie łodzi spoczywali dwaj marynarze, przynajmniej tak o sobie mówili. Jeden z nich leżał na wznak, podpierając ręką głowę. Drugi zaś wpatrywał się w wodę, trzymając nogi za burtą. Co pewien czas dmuchał w swoją harmonijkę, przygrywając spokojną melodię. Wzbierający się co jakiś czas wiatr delikatnie muskał suszące się na linach ubrania. Orzeźwiająca bryza w połączeniu z wilgocią jeziora niosła przyjemne ukojenie.
Na skraju łodzi spoczywały dwie niewiasty cieszące się słoneczną kąpielą. Jedna z nich, zapatrzona na rozmarzonych marynarzy, rzekła do koleżanki:
– Tylko na nich popatrz… Dwaj myśliciele.
– Wyglądają jak Kartezjusz i Galileusz, którzy kontemplują nad sensem życia.
– Trafił mi się świetny facet, nie jakiś tam Seba z Grochowa.
– To fakt, zazdroszczę – odpowiedziała towarzyszka, biorąc łyk zimnego piwa.
Dziewczynom nie dane było usłyszeć, o czym kilka metrów dalej polemizowali dwaj filozofowie.
– Ty, Mordini… – zaczął Kartezjusz.
– Co tam? – zapytał Galileusz.
– Jak myślisz, czy jakby tak zachciało ci się teraz srać, to podpłynąłbyś do brzegu?
– Coś ty, spuściłbym się do jeziora po linie i załatwił sprawę na łabędzia.
– W sumie… ty to jednak masz łeb na karku, Mordo.