życie codzienne, ludzie

DOROSŁOŚĆ

Stoję sobie w kolejce do kasy. Jestem totalnie rozluźniona, układam w głowie plan dnia, kiedy nagle uświadamiam sobie, że nie wzięłam dowodu, przez co mogą nie sprzedać mi papierosów. Zalewa mnie fala zimnych dreszczy, zaczynam nerwowo rozglądać się po sklepie, generalnie czuję się, jakbym miała zaraz popełnić przestępstwo. Łapię kontakt wzrokowy z ekspedientką – ona już wie. Wie, że coś ukrywam. Zerka na mnie badawczo, skanując kolejne produkty pana przede mną. Uciekam wzrokiem i zaczynam coś sobie nerwowo nucić pod nosem. Ponownie kieruję na nią wzrok i aż podskakuję, kiedy nasze spojrzenia znowu się spotykają.

Oczywiście, że zapytała o dowód. Dobrze, że byłam przygotowana na taką ewentualność, to od razu wypaliłam argumentem nie do podważenia, to jest: „nie mam, ale naprawdę jestem pełnoletnia!”. BENG! Po czymś takim każdy by uwierzył na słowo. Dobrze, że jeszcze się tam nie rozpłakałam przy tej ladzie.

Kolejny raz uratowała mnie obrączka na palcu. Takie chwile uświadamiają człowiekowi, że jednak warto było się hajtać.

Jedno jest pewne – jeśli zostanę zjedzona przez podatki i nie wyjdzie mi biznes w księgowości, to w coś nielegalnego, jak na przykład dilerka, też nie ma co się pchać.

Jestem przekonana, że jeśli kiedykolwiek popełniłabym jakieś przestępstwo, to absolutnie nie poszłabym na sześćdziesiątkę. Nie dlatego, że zasada ulicy mówi jasno: jeb@ć konfidentów, pieprzonych świadków koronnych. Ja po prostu już na samym wejściu przyznałabym się do winy, sprzedając wszystkich po kolei, jeszcze zanim prokurator zaproponowałby mi współpracę.

Taki kapuś to skarb. Patryk Vega mógłby nagrać o mnie film pt. „Kobieta Mafii”. Tylko byłby to bardzo krótki film, kończyłby się już po pierwszej scenie, kiedy zakuliby mnie w kajdanki. No i zostałabym znienawidzona przez wszystkich Sebixów z Mokotowa. #niewarto

A kontynuując temat wieku, to dziś postanowiłam zrobić mojemu bratu psikusa, i zadzwoniłam do jego firmy na stacjonarny, że niby jako klient, nie? Zapytacie, co w tym śmiesznego, nie mam pojęcia, ale kisłam już podczas oczekiwania na połączenie.

– Czego?! – powitał mnie Luszyn.

– Skąd wiesz, że to ja dzwonię?! – nie mogłam ukryć zdziwienia.

– Bo wyświetlił mi się twój numer, debilu jeb@ny.

Nie przemyślałam, że telefony stacjonarne również mają funkcję wyświetlania numeru. I tak przez jakieś 30 sekund chichraliśmy się razem z bratem do tych słuchawek jak dwa debile.

Po godzinie wpadłam na idealny plan. Zadzwoniłam ponownie, ale tym razem z mojego służbowego telefonu, którego Luszyn nie zna. Mistrz kamuflażu, kurw@ jego mać. Oczywiście ta sama historia, co wcześniej – zaciesz na japie, jeszcze zanim odebrał telefon. Byłam rozbawiona, jakbym co najmniej oglądała stand up Paczesia. Kiedy w końcu podniósł słuchawkę i wyrecytował powitalną formułkę, dostałam ataku śmiechu i kisiłam się przez ten telefon, nie mogąc złożyć zdania, na co Luszyn też zaczął dusić się ze śmiechu i przez kolejne 30 sekund nasza rozmowa wyglądała tak:

– Hahahahahahahahahahaha, ty debilu, hahahahah.

– Hahahahahahahahahahahaha, chyba ty.

– Hahahahahahahahaha.

– Dobra, nara. Hahahahaha.

Jeśli myślicie, że to już koniec tej historii, to niestety nie tym razem. xD

Po około 40 minutach na mój służbowy dzwoni nieznany numer, więc odbieram recytując formułkę powitalną.

– BANG! 1:1, marcepanie pierdo%^ny! -Zatriumfował Luszyn.

Muszę się ogarnąć, w końcu mam już prawie 32 lata.

Photo by Miryam León on Unsplash

Udostępnij