To będzie kolejny tekst o świętach. Nic nie poradzę, że uwielbiam ten bożonarodzeniowy okres skąpany w jasnym blasku magicznych światełek. A jeśli jesteś zmęczonym świąteczną atmosferą gburem, który uważa, że to wszystko jest sztuczną otoczką, a ludzie są dla siebie mili tylko ten jeden raz w roku, gdzie love is in the air, to już śpieszę z obaleniem tego mitu.
Daleko szukać nie trzeba, weźmy zatem ostatni poranek na stacji metra. Czekam na peronie, czytając książkę. Podjeżdża pociąg, wchodzę do niego zdecydowanym a jednocześnie spokojnym krokiem, przymierzam się do usadowienia mojego tyłka na siedzeniu, kiedy nagle czuję mocne pchnięcie. Za moment kolejne. Jakby jakiś dzik szukał trufli w moich plecach. Dobry nastrój w jednej chwili chuj strzelił, choć obiecałam sobie, że będę tolerancyjna i uśmiechnięta podczas tych pieprzonych podróży do pracy. Nie wytrzymałam tej eskalacji zdenerwowania. Wybuchłam. To było silniejsze ode mnie. Zatrzymałam się, przytrzymując jedną ręką poręcz, coby mnie ten taran nie przewrócił, odwróciłam się, rzucając z oburzeniem soczyste: „no kurwa, serio?!”. W odpowiedzi od młodej dziewczyny vel tarana dostałam: „może trochę kultury?”. Ba dam tss.
Pomijając poranne pokonywanie meandrów szarej rzeczywistości, jest całkiem magicznie. Na przykład, kiedy wybierałam się w weekend po prezenty dla dzieci, postanowiłam przygotować się na tę nierówną walkę z tłumem opanowanym przez świąteczną gorączkę. Potrzebowałam dwóch rzeczy.
Pierwszą był kask, coby uchronić się przed łokciami opętanych Grażynek. Z drugą było trochę trudniej, musiałam ją zdobyć. A ściślej mówiąc, musiałam poprosić o nią mojego ojca. No i tutaj trochę dziwnie wyszło.
– Tato, mógłbyś pożyczyć mi swój miecz samurajski? – rzuciłam, jakbym pytała o pogodę.
– … – Ojciec zaniemówił, a na jego twarzy zaczęło malować się przerażenie.
– Ten największy, rzecz jasna. – Jeśli wcześniej tato był przestraszony, to teraz wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać.
– Ale… ale… Ale co ja ci zrobiłem, że chcesz mnie zabić? – wydukał piskliwym głosem.
– No coś ty! To tylko do obrony – odpowiedziałam radośnie.
– Nie chcę więcej wiedzieć. Po prostu go weź. – Jego mina mówiła wszystko. Aż mi się zrobiło go żal. Przez chwilę.
Wyposażona w insygnia śmierci ruszyłam na świąteczne zakupy. Muszę przyznać, że nie było tak źle, jak myślałam. Doczekałam się nawet mojej własnej bejbi choineczki.
– Poprosimy tę małą choinkę. Tak, tę po prawej – powiedział mąż, podczas gdy ja stałam zahipnotyzowana przez dziesiątki migocących lampeczek. – To co… – zaczął niepewnie, powoli. – Weźmiemy do niej jakieś światełka, co?
Nawet nie drgnęłam, wciąż wpatrywałam się w stoisko z ozdobami. Zaczęłam ostrożnie przekręcać głowę w jego stronę, z każdą kolejną chwilą moje oczy świeciły się coraz jaśniej, odbijając blask świątecznych lampek, na mojej twarzy zaczął malować się coraz szerszy banan. W końcu odpowiedziałam z właściwym sobie wdziękiem, próbując nie okazywać miotających mną emocji:
– Taaaaaaaaaaaaaaaaaaaak!!!! – No dobra, po prostu wrzasnęłam, jak dzieciak na zabawkę z Happy Meala.
– Ubierzemy ją w Boże Narodzenie, nie? – zapytał M.
– Ta, a może w Sylwestra? Zaraz będziemy ją ubierać, a później pakować resztę prezentów!
– Jak chcesz, nie ma sprawy. To ja może w tym czasie spotkam się z kumplem, żeby ci nie przeszkadzać?
– Potrzebuję skrzydłowego.
– Co niby mam robić?
– Jędrula… – zaczęłam zrezygnowana jego niewiedzą. – Pakowanie prezentów jest bardzo skomplikowanym procesem. Jeden niewłaściwy ruch nożyczek i po papierze ozdobnym.
– Aha… – mąż próbował przyswoić informacje.
– Widziałeś kiedyś jakiegoś chirurga, który robi operację bez swojego zespołu? Czy myślisz, że to się kiedykolwiek udało? No pomyśl tylko, nożyczki, taśma klejąca, wstążki, ozdoby, to wszystko musi ze sobą współgrać.
– Rozumiem. Jesteśmy zespołem – westchnął.
I tak właśnie mijają mi ostatnie, przedświąteczne dni w rytmie „Merry Christmas Everyone” [mogę słuchać w kółko].
Jeśli są wśród Was osoby, które mają szczęście spędzić te święta ze swoimi dziadkami, albo jeśli macie dzieci, w których imieniu chcielibyście obdarować swoich rodziców kreatywnym prezentem, z czystym sumieniem polecam Wam książki: Opowiedz mi, Babciu oraz Opowiedz mi, Dziadku. [klik]
Zamiast wręczać kolejną piżamę czy parę skarpetek, wysilcie się na coś więcej.
Wypełniając taki album, spędzicie więcej czasu z dziadkami, rozmawiając o ich życiu, zajadając się serniczkiem i popijając gorącą herbatkę. A ze wspólnie spędzonych na tworzeniu albumu chwil, powstaje pamiątka dla Was. Dziadkowie mają szansę na opowiedzenie swoich wspomnień, Wy zaś, na wysłuchanie niesamowitych opowieści. Najlepszą rzeczą, jaką możecie im podarować, jest Wasz czas.
Ja już nie mogę się doczekać, kiedy zasiądziemy razem z dziadkami przy stole pełnym pyszności i zakręcimy tą karuzelą śmiechu i wzruszeń. Mój dziadek jest niezaprzeczalnym kawalarzem. Wali takie suchary, że powinniśmy nazywać go „Toster”. To będą niezapomniane chwile.
Jeśli się pospieszycie, przesyłka powinna dojść przed świętami. A jak nie, to nic straconego, Dzień Babci i Dziadka tuż tuż.