Kochał muzykę, towarzyszyła mu od narodzin. Jego ojciec grał na kontrabasie, a on sam był fanem rock’n’rolla. Marzył o tym, by choć przez chwilę być jak Elvis Presley.
W wieku 14 lat wspólnie ze swoim serdecznym przyjacielem zagrali pierwszy koncert. Duet przez jakiś czas występował jako Tom and Jerry.
9 lat później wydali pierwszą płytę, zatytułowaną Wednesday morning, 3 a.m. Album nie odniósł sukcesu w Ameryce, a w Anglii nawet nie został wydany. Ich kariera została przyćmiona przez pojawiający się w tym samym czasie na scenie zespół The Beatles. Chłopaki wzięli porażkę na klatę, zawiesili działalność i każdy z nich poszedł w swoją stronę.
W 1965 roku prezenter bostońskiej stacji radiowej odnalazł na niemal zapomnianej płycie Wednesday morning, 3 a.m. utwór, który bardzo mu się spodobał. Im dłużej go grał, tym więcej słuchaczy prosiło o tę właśnie piosenkę. Utwór został wzbogacony o linię gitary basowej prowadzącej i perkusji. Columbia wydała nowego singla. Nie była to już folkowa ballada. Nie był to też rock’n’roll, to był folk-rock.
Sami autorzy utworu, nieprzebywający w tym czasie w ojczyźnie, nie mieli zielonego pojęcia o przerobieniu piosenki, ani nawet o wielkim sukcesie singla.
Pewnego dnia, kiedy obaj wrócili do Nowego Jorku, siedzieli w samochodzie Paula, racząc się skrętem. Wtedy facet w radiu powiedział: pozycja pierwsza – Simon i Garfunkel „Sound of silence”. Art, współwykonawca utworu, wydmuchując z ust kłębek dymu, rzekł: ale ci Simon z Garfunkelem muszą mieć bal!. Ten wieczór mieli zapamiętać do końca życia.
Dlaczego o tym piszę?
Bo nie wyobrażam sobie, żeby jakikolwiek inny utwór mógł robić za soundtrack tych kilku momentów mojego życia, które są integralne z tymże kawałkiem. Niewiele brakowało, a być może nigdy nie usłyszałabym „Sound of Silence”, „El Condor Pasa” czy „Mrs. Robinson”. Gdyby twórczość duetu nie zmartwychwstałaby po pierwszej porażce, „Absolwent” nie byłby tym samym filmem bez soundrack’u tych dwóch genialnych artystów. I do kogo miałabym mieć pretensje? Do Beatlesów, że pozamiatali, nie dając szans na zaistnienie innym? Albo do ludzi żyjących w tamtych czasach, co nie lubili się z dobrą muzyką? No bo chyba coś z nimi było nie tak, jeśli po premierze płyty Wednesday morning, 3 a.m. nie docenili Paula i Simona.
A jeśli teraz, w obecnych czasach, ktoś równie znakomity tworzy muzykę, której nie będzie dane nam usłyszeć, bo ludzie są zbyt zajęci udostępnianiem piosenek sióstr Godlewskich? Co z tego, że większość społeczeństwa wylewa na nie tonę hejtu, skoro i tak nieustannie mam nieprzyjemność natykać się na ich drące jadaczki w internetach z opisem: „Jaki żal, kompletne dno”. W taki sposób nie pozbędziemy się tej degrengolady z otaczającego nas świata. Jedynym sposobem na zwalczenie takiej patolgii jest brak jakiegokolwiek rozgłosu.
Zresztą to dotyczy również innych dziedzin.
Dlaczego za każdym razem, kiedy przechodzę obok Empiku, dostaję w twarz od smutnej rzeczywistości przyodzianej w postać nowego poradnika Małgoni Rozenek, wesoło machającego do mnie z regału? Serio ktoś to czyta? Czy to są te same osoby, które oglądają anny marie wesołowskie, ratowników, dlaczego ja i inne trudne sprawy? Przecież nawet Shift na klawiaturze spierdala przed moim palcem, kiedy próbuję napisać wymienione tytuły tych jakże zacnych produkcji telewizyjnych dużą literą, a Caps Lock wtóruje swojemu towarzyszowi, mówiąc: nic z tego, na mnie też nie licz.
Na tym świecie jest tyle świetnych rzeczy do zobaczenia, przeczytania czy posłuchania, a większość ludzi i tak karmi się fotkami trenerów personalnych z insta czy fejsa, podbijając ich popularność lajkami. To jest oczywiście tylko jeden z morza przykładów. Żeby była jasność, mam świadomość, że zrobienie odpowiedniego zdjęcia, obróbka, nałożenie filtrów
wymagają wiele czasu i starań, but still #niewarto. Może i bicek czy sześciopak na brzuchu są miłe dla oka, ale to wciąż jedynie bicek i sześciopak.*
Nieważne czy jesteś muzykiem, pisarzem, malarzem czy kręcisz filmy albo należysz do kółka garncarskiego, jeśli wkładasz w to serducho, wiesz, że jesteś w tym dobry/a, sprawia Ci to radość, jest to dla Ciebie ważne, to twórz. Nie zniechęcaj się. Nie sugeruj się innymi ludźmi. Bo większość i tak się nie zna.
Krzysztof Krawczyk całe życie chciał być marynarzem. I przez całe życie o tym śpiewa, zamiast spróbować. Simon & Garfunkel w „El Condor Pasa” śpiewają: yes, I would, if I could [ tak, wolałbym, gdybym mógł ]. No i pokazali, że mogą.
*Sprostowanie na prośbę czytelnika – nie umniejszam pracy trenerów czy osób ćwiczących. Wręcz przeciwnie, ja podziwiam ich zacięcie, ciężką pracę oraz umiejętności, i uważam, że każdy człowiek powinien dbać o sylwetkę, zachowując zdrowy rozsądek, czyli po prostu żyć, szanując swoje ciało. Natomiast jeśli ktoś żyje tylko dla sylwetki, dla swojej fizyczności, nie przejmując się innymi aspektami życia, jest po prostu próżny i pusty, co czyni go w ogóle nieatrakcyjnym – jak dla mnie. I o to właśnie chodziło mi w tej części tekstu, o gloryfikację gwiazdek instagrama, mitrężących czas na robienie sobie dobrze do lajków pod zdjęciami swoich bicków.