Uncategorized

NA GRZYBACH NIE MA PRZYJAŹNI

Grzybobranie rządzi się swoimi prawami. Na grzybach nie ma przyjaźni. Las składa się z kilku miejscówek, które są polami bitwy – tylko od Ciebie zależy, które z tych bitew zwyciężysz, a w których poniesiesz klęskę.

Najważniejsze, by walczyć do końca.

Wybrałam się dziś na grzyby.

No dobra, poprzednie zdanie nie oddaje patosu tego przedsięwzięcia – ja wjechałam do lasu, jakby jutra miało nie być. Na pełnej. Ekscytacja podczas wkładania kaloszków udzieliła się, jak zresztą zawsze, również psom. W momencie, kiedy otworzyłam furtkę, już nic innego nie miało dla mnie znaczenia. Grzyby rosły jeden na drugim, wpadłam w amok.

Po przeczesaniu pierwszej miejscówki, pognałam na drugą. Wtem obłęd w oczach ustąpił skupieniu się na niewyraźnej postaci, którą zaczęły obszczekiwać psy. I tak jak humor do tej pory był gitówa, tak w tym jednym momencie wszystko szlag strzelił.

Uciszyłam psy i od razu rozpoznałam zakapturzoną postać. W normalnych okolicznościami (czyli każdych innych, których miejscem akcji nie jest las) krzyknęłabym do tego kochanego, wiecznie uśmiechniętego pana: „cześć, tatusiu!”, mówię tak do niego za każdym razem, gdy wpadam z sąsiedzką wizytą na herbatkę i ploteczki, kiedy mam jakiś problem i potrzebuję porozmawiać, a On zawsze radośnie odpowiada: „cześć, córciu!”.

ALE TO JEST GRZYBOBRANIE. TU NIE MA MIEJSCA NA PRZYJAŹNIE.

Sytuacja wygląda następująco: nasze spojrzenia się krzyżują. Twarze wykrzywiają się w fałszywy uśmiech, próbujący przysłonić dezaprobatę spowodowaną tym niespodziewanym spotkaniem. Machamy do siebie, krzycząc wymuszone „dzień doberek!”, ale to tylko przykrywka, bo nasze zmysły się wyostrzają i w tej chwili są skupione jedynie na dostrzeżeniu ilości zebranych grzybów przez przeciwnika i szybkiej kalkulacji, które z miejsc zostały już ograbione z owoców lasu.

Jeśli szanujesz przeciwnika, to nie wdajesz się w small talk o tym, czy są grzyby i jak mija dzień, bo dobrze wiesz, że tych skurczybyków jest od cholery, a dzień mijał znakomicie, dopóki nie doszło do tego spotkania.

Byłam na przegranej pozycji, bo rewir, w którym właśnie się znajdowaliśmy, należy do przeciwnika, z czego znakomicie zdaję sobie sprawę zarówno ja, jak i On – człowiek, który gościł mnie pod swoim dachem setki razy, któremu niejednokrotnie opróżniałyśmy z jego prawdziwą córką, a moją psiapsi, lodówkę. Przemiły pan, z którym tańczyłam na moim weselu, żartobliwie nazywany przeze mnie „tatusiem”, co to zawsze wysłucha i doda otuchy.

NAJWAŻNIEJSZE NA GRZYBACH JEST TO, ŻEBY EMOCJE NIE MIAŁY NAD NAMI KONTROLI.

TYLKO OD CIEBIE ZALEŻY, CZY WYGRASZ TO STARCIE.

Rzuciłam zatem oschle, że idę w drugą stronę. Ruszyłam, nie oglądając się za siebie, a w głowie już wizualizował się plan na jutro: o samym świcie wkroczę na Jego terytorium, od razu trzeba było zacząć od tego rewiru, pózniej udam się na wschód. Nigdy więcej nie popełnię już tego błędu.

Udostępnij