Jest taka rzecz, której mój mąż nie może znieść w okresie Bożego Narodzenia. Ciężko mi z tym żyć, ponieważ dla mnie jest to coś magicznego, baśniowego i w ogóle na maksa świątecznego. Ta rzecz spędza sen z powiek M. Dosłownie i w przenośni. Przez pewien czas nawet nie podejrzewałam, że to tak bardzo mierzi mojego męża, bo niby jak? Dlaczego? Aż pewnej grudniowej nocy irytacja mojej drugiej połówki camemberta osiągnęła apogeum.
– Śpisz, kochanie? – zapytałam, próbując wtarabanić się pod jego kołderkę. Całkiem dobrze mi szło.
– Nie – odpowiedział nabzdyczony jak ja, kiedy nie dzieli się ze mną swoim obiadem.
– Czemu jesteś taki niemiły? – Przed zadaniem tego pytania, nie byłam jeszcze świadoma, że za chwilę nastąpi coś strasznego, czego nie spodziewałabym się nawet w najgorszym koszmarze.
– Bo ten pieprzony blask twoich durnych lampeczek świeci mi w mordę! Ja już nawet nie odróżniam, czy to jest dzień, czy jeszcze noc! Jak w tej piosence, gdzie zawirował świat tysiącem barw, słońce świeci nocą a księżyc za dnia! Nie wytrzymam już tego ani chwili dłużej! Rozumiesz?! Wykończysz mnie!
– Ale, eMciu, ja… – zaczęłam dukać przez łzy.
– Ty mi tu teraz nie eMciuj! Ja naprawdę jestem w stanie znieść wiele, dobrze o tym wiesz, w końcu wciąż jesteśmy małżeństwem, a to mówi samo za siebie. Wytrzymam wszystko, tylko błagam, wyłącz te cholerne lampki, bo zwariuję!
– Wszystkie? – zapytałam, cichutko pochlipując.
– … – głośne westchnięcie – możesz sobie zostawić te na lampie, świecą od dwóch dni, więc i tak zaraz rozładują się baterie. – Pomyślałam, że straszny z niego głuptasek, przecież mam zapas w szufladzie, ale nic już nie powiedziałam. Wyłączyłam wszystkie światełka, po czym naburmuszona odgrodziłam moją część łóżka kocykiem.
Ustaliliśmy, że wieczorami lampki mogą świecić na legalu. Od tej pory nasze wieczorne seanse okalane są iście świątecznym klimatem.
– Zgaś światło, podaj popcorn i możemy zaczynać.
– Zrobione! – krzyczę, wskakując na łóżko.
– Zgaś światło – rzuca mąż.
– No przecież zgasiłam! – mówię oburzona.
– Nie zauważyłem.
– Przecież powiedziałeś, że lampki mogą zostać.
Ta cała patowa sytuacja doprowadziła do tego, że muszę okłamywać mojego męża. Na przykład ostatnio, kiedy zadzwonił zapytać, gdzie jestem. Co miałam odpowiedzieć? Że w Pepco? Że trzymam w ręku dwa opakowania świątecznych lampek i nie mogę zdecydować, które wybrać? Te z motywem renifera czy bałwanków? Pierniczkowe też były niczego sobie, ale mamy już podobne. To jest po prostu silniejsze ode mnie.
– A co kupujesz w tym sklepie? – Słyszę lekką nutkę przerażenia w jego głosie.
– Świąteczne ozdoby – mówię nieśmiało.
– Jakie?! – Wyczuwam narastającą panikę.
– No świąteczne no – odpowiadam niepewnie.
– Czy te ozdoby świecą?
– Świecą? Nie, skąd! – Jak mogą świecić, skoro nie mają jeszcze baterii, hy hy.
– Dobrze, bo już się bałem, że znowu czeka mnie kilka miesięcy dnia polarnego w centrum Polski.
To będzie kilka miesięcy ciężkiej próby dla naszego związku. Ale jeśli to przezwyciężymy, to nawet papierki po cukierkach rzucone pod łóżko nie będą nam straszne.