życie codzienne, ludzie

BYŁEM PREZENTEM

Niewiele pamiętam z czasów dzieciństwa. Jednak jeśli ktoś zapytałby mnie o najlepsze wspomnienie, byłoby to ciepło. Ciepło i poczucie bezpieczeństwa, jakimi obdarzała mnie matka. Lubiłem wtulać się w jej miękkie futerko i obżerać się pysznym mleczkiem, podobnie jak pozostała siódemka mojego rodzeństwa.

Moja mama była piękna, duża i silna. Była moją bohaterką! Potrafiła wydobywać z siebie taki dźwięk, że inni bali się do nas zbliżyć. Miała duże, białe zęby, które obnażała, gdy ktoś obcy chciał nas dotknąć, to znaczy mnie i mojego rodzeństwa. Strasznie chciałem być taki jak mama.

Pewnego dnia, gdy moja siostra wepchała się bezczelnie w kolejkę po jedzenie, wydałem z siebie dziwny dźwięk, bylem strasznie zły, bo burczało mi w brzuchu. Z biegiem czasu, ten dźwięk był coraz wyraźniejszy i taki jakby… Groźny! Nauczyłem się szczekać i warczeć, robiłem się coraz bardziej podobny do mamy. Nasi opiekunowie wołali na mnie „Biszkopt”, spodobało mi się.

Mama mówiła, że te człowieki, u których mieszkamy, są dobrzy i należy ich szanować. Lubiłem ich, a szczególnie kiedy dawali mi przysmaki i czochrali za uchem. Czasem mnie wkurzali, bo krzyczeli bez powodu i kilka razy dostałem ścierką po pupie. Nie bolało mnie to, ale też wcale mi się to nie podobało. Z czasem zrozumiałem, że sprawy fizjologiczne należy załatwiać w ogrodzie a nie w butach człowieków. Szkoda, bo miały bardzo ładny zapach.

Kiedy byłem już spory, przyszedł po mnie jakiś inny człowiek. Nie znałem go, ale moje człowieki powiedziały, że jest dobry i od teraz będzie się mną opiekować. Wtedy domyśliłem się, gdzie podziała się reszta mojego rodzeństwa. Oni też trafili do innych, dobrych człowieków. Mój nowy pan ładnie pachniał. Wziął mnie na ręce i zaczął głaskać za uchem, tak jak lubię.

Przez jakiś czas tęskniłem za mamą, ale nie trwało to długo. Pamiętam, że nowy człowiek wsadził mnie do dużego kartonu i jakiś czas musiałem w nim siedzieć. Trochę się bałem, czułem mnóstwo nowych zapachów, ale było kompletnie ciemno, więc nic nie widziałem. Kiedy w końcu ktoś otworzył pudełko, ujrzałem dużo światełek i dwójkę małych człowieków. Ci, których widziałem wcześniej, byli więksi i mieli inne głosy. Bejbi człowieki bardzo piszczały i wyrywały mnie sobie z rąk. Nie podobało mi się to.

Po kilku dniach spędzonych w nowym domu przyzwyczaiłem się do tej rodziny, byłem jej częścią. Moje człowieki mnie rozpieszczały, bawiły się ze mną i karmiły dobrymi przysmakami. Najbardziej lubiłem, kiedy wołali do mnie: „Biszkopt, idziemy na spacerek!”. O jakiż ja wtedy byłem szczęśliwy, w dowód wdzięczności pokazywałem im sztuczkę z łapaniem własnego ogona. Oni tak nie potrafili, ale cieszyli się, kiedy to robiłem.

Później przyszła wiosna. Ileż nowych, fajnych zapachów otaczało mnie, kiedy dumnie kroczyłem obok trawników. Moje człowieki cieszyły się, kiedy przynosiłem im patyki. Zawsze dawali mi w zamian pyszne przysmaki. Na zewnątrz robiło się coraz cieplej, wtedy zaczęliśmy jeździć nad dużą kałużę. Ona była ogromna! Nie taka, jak te, które mijaliśmy podczas spacerów w deszczu. Cieszyłem się, kiedy wchodziłem do kałuży, to takie przyjemne uczucie, gdy machasz łapami, unosząc się w wodzie.

W te ciepłe dni, moje człowieki coraz częściej krzyczały, głównie na siebie, ale mi też się oberwało kilka razy. Nie wiem za co, bo nic nie pogryzłem, a kupę robiłem na zewnątrz, tak jak mnie uczyli. Bejbi człowieki w ogóle przestały na mnie zwracać uwagę. Wcześniej pozwalały mi wchodzić do łóżek, bawiliśmy się w chowanego i przynoszenie piłki, później nawet mnie nie głaskały.

Któregoś upalnego dnia mama człowiek strasznie pokłóciła się z tatą człowiekiem. Bałem się tych odgłosów, więc ukryłem się pod stołem. Słyszałem, jak mama człowiek płacze, a później zamyka się w innym pokoju. Mój pan zawołał mnie wtedy, miałem złe przeczucie. Wcale nie chciałem do niego podejść. Kiedy jednak krzyknął: „Biszkopt, spacerek!”, pomyślałem, że wszystko jest już w porządku, podbiegłem do niego w mgnieniu oka, machając ogonem i podszekując z radości. Wszystko było jak zawsze, założył mi obrożę i poczochrał za uchem, jednak przeczuwałem coś złego.

Wsiedliśmy do naszego samochodu i jechaliśmy długo przed siebie. Nigdy nie byliśmy w tym miejscu, gdzie w końcu się zatrzymaliśmy. Było tam dużo drzew. Czułem, że mój człowiek jest zdenerwowany, też byłem. Nie chciałem za nic wysiadać z auta, mój pan mnie z niego wypchnął. Przywiązał mnie do drzewa i odszedł bez słowa.

Na początku myślałem, że to taka zabawa. Bawiliśmy się w nią, gdy człowieki szły po zakupy. Wtedy zawsze dostawałem przysmak, kiedy po mnie wracali. Tym razem było inaczej. Chciało mi się pić i byłem głodny.

Gdy zrobiło się kompletnie ciemno, bardzo się bałem, czułem się samotny. Stwierdziłem, że moim człowiekom musiało się stać coś strasznego, więc zacząłem szarpać smycz, wyć i skomleć. Nikt mnie nie usłyszał.

Już prawie nie miałem siły, ale w końcu udało mi się przegryźć smycz. Byłem z siebie dumny, ruszyłem na ratunek mojej rodzinie. Kompletnie nie wiedziałem, w którą stronę mam biec, zapach pana był już słaby, stwierdziłem, że nie uda mi się po nim wrócić do domu. Tak bardzo martwiłem się o moje człowieki, że zapomniałem o pragnieniu, chciałem jak najszybciej ich odnaleźć. Zobaczyłem światło na drodze, więc pobiegłem w tamtą stronę, miałem nadzieję, że oni tam będą.

Nie było ich.

Wpadłem na coś dużego, co bardzo szybko się przemieszczało. Teraz leżę na uboczu tego miejsca, gdzie jest tak dużo drzew. Nie mogę się ruszyć, boli mnie całe ciało. Chyba nie dam rady już wstać, czuję, jak wydobywa się ze mnie coś gęstego, to coś ma chyba brunatny kolor. Robi mi się błogo. Zamykam oczy i myślę o mojej rodzinie. O naszych wspólnych spacerach, patykach, uściskach i czochraniu za uchem. Na pewno po mnie przyjdą z dobrym przysmakiem. W końcu byłem taki dzielny. Byłem prezentem.

 

_______________________________________________________________________

Zbliżają się święta. Zwierzę to nie zabawka. Zwierzę nie jest prezentem. Nie pozwól, żeby było.

Możesz kupić czy zaadoptować psa, ale niech to będzie przemyślana decyzja.

 

Udostępnij