Blask latarni delikatnie oświetla mrok sierpniowej nocy. Dwoje nastolatków pędzi asfaltową drogą przebiegającą przez las. To znaczy Luszyn pedałuje, a ja narzekam na uwierającą mnie w dupę ramę rowerową.
– Jak tak bardzo jest ci niewygodnie, to możemy się zamienić – warknął Luszyn pod nosem.
– Nie ma takiej opcji, już niedaleko – odrzekłam, dzierżąc w ręku biało-czerwoną Nokię XpressMusic, z której puszczam największe hity tego lata, umilające nam podróż do pobliskiego baru.
– I weź te swoje kłaki ogarnij, bo mi do japy włażą – powiedział mój kochany braciszek.
– To przekręć ten swój tępy łeb w drugą stronę i nie dotykaj mojej głowy brodą!
– Dobra, zamknij się i puść coś fajnego.
„Baby can you listen to me? I wrote this to you, this time I’ll be true, You know I can’t live without you here…” – z głośnika nokii rozbrzmiał hit lata 2008.
***
Najdłuższe wakacje w moim życiu. Zdałam maturę, studia rozpoczynam dopiero w październiku, więc leżę rozwalona na łóżku mojej psiapsi jak Rosja na mapie, popijam winko, przecieram rany, i dzielę się wrażeniami po wypadku skuterowym z przyjaciółmi. Skuter, rzecz jasna, należy do mojego braciszka.
– Co tu się dzieje? – Do pokoju wchodzi zdziwiony Konrad. – Dlaczego słyszę takie krzyki dochodzące od ciebie w moim domu?
– Jak to, kurwa, co? Nie widzisz? Miałyśmy wypadek. Jakiś kretyn w nas wjechał i teraz zamiast smażyć nasze piękne, zgrabne pupcie na słońcu ze znajomymi, siedzimy tutaj, a Lidka przykłada mi do rany to straszne, wilgotne coś i chce mnie zabić! – odpowiada oburzona Aleksandra, zabijając mnie wzrokiem.
– Jak widzisz, Ola trochę dramatyzuje – uśmiecham się do Konrada.
– No tak, on przeżywa takie piekło z Wioletą na co dzień. – Odpowiada entuzjastycznie Ola, a ja cieszę się, że w końcu poprawił jej się humor.
– Kurde, co wy gadacie?! Opowiadajcie– mówi zaniepokojony, a zarazem ciekawy Konrad.
– Nic wam nie jest?! – Wpada do pokoju wystraszona Gosia, a za nią Krystian.
– Kurwa, następna… – mówi zrezygnowana Aleksandra.
– Wiesz, że Ola ciężko znosi nawet najmniejszy ból, nie przejmuj się. Miałyśmy lekką stłuczkę w drodze nad wodę. ale przynajmniej zarobiłyśmy 200zł! – Tłumaczę G., która dalej stoi w tej samej pozycji, spoglądając to na nas, to na wino. – Co się tak patrzysz jak śliwka w kompot? – pytam Gosię.
– Mówi się jak sroka w gnat, a śliwka w kompot to wpada, Lidziu. – odpowiada rozbawiona Gosia i wszyscy zaczynamy się głośno śmiać, nawet ‘’umierająca’’ Ola.
– Nie martw się siostra, do wesela się zagoi. Jak ja miałem wypadek to samochód wjechał w mur, cały do kasacji, a ja sobie niechcący wypadłem przez drzwi, które odpadły i dzięki temu dalej żyję – mówi Krystian i natychmiast zaczyna tego żałować, kiedy dostrzega minę swojej siostry.
– Opuść to pomieszczenie, natychmiast – odpowiada sztucznie opanowanym głosem Aleksandra, próbująca stłumić swoją złość.
– Dobra, już dobra. Konrad, chodź ze mną, pokaże ci, co niedawno zamontowałem w samochodzie, a one niech tu się użalają – zdążył powiedzieć Krystian, znikając za drzwiami w ucieczce przed nadlatującą poduszką, rzuconą przez jego siostrę.
– To bardzo dobry pomysł – rzekł Konrad, wpatrując się z przerażeniem w Olę i zatrzaskując drzwi.
– No to co, nalać ci winka? – pytam Gosię.
Dzwoni mój telefon. To Adaś. Zerkam z niepokojem na komórkę. Ale to przecież niemożliwe, żeby tak szybko się dowiedział o wypadku, a poza tym to niby od kogo? Przecież… Krystian, no tak. Mając jednak nadzieję, że się mylę, niepewnie odbieram połączenie.
– 200zł kurwa?! 200zł? Zabiję cię! 200zł za porysowany lakier?! – Słyszę wrzaski w słuchawce.
– Cześć Adaś. Miło mi, że tak się o mnie martwisz – odpowiadam sarkastycznie.
– Kto kierowcą, kurwa, był ja się pytam?!
– No ja prowadziłam, ale to nie moja wina…
– Zniszczę cię, kurwa, rozumiesz?! – Wydaje się, że mój brat ani trochę się nie uspokoił.
– Lidka, powiedz mu może od razu o tej części, co odpa…
– Pijemy tam winko? – przerywam złotą myśl Oli, która zwiastuje kolejne kłopociki.
– Adaś, nie denerwuj się, prawie nic nie widać i w dodatku żyjemy, jeśli cię to interesuje. – Próbuję załagodzić sytuację.
– Powiedz, że tego nie zrobiłaś… – Głośne westchnięcie. – Ja się nie mogę denerwować. Jutro przyjeżdżam. Masz odstawić skuter do garażu i nigdy więcej nawet na niego nie patrzeć. Cześć. – Rozłączył się.
***
– Powiedz, że tego nie zrobiłaś – wysyczał przez zęby Luszyn.
– Czego? – pytam zdziwiona.
– Jedziesz pod prąd, debilu! No zjedź, bo zaraz nie wytrzymam!
– Oesku, nie przeżywaj, nie zauważyłam, słabo widzę w nocy – odrzekłam i zmieniłam pas ruchu.
– Pasów, kurwa, pasów nie widzisz?!
– Nie tylko – odpowiadam. – Nie widzę wielu rzeczy, na przykład ostatnio zdawało mi się, że macham z szerokim uśmiechem na gębie do kolegi, a okazało się, że…
– Nic już nie mów. Po prostu jedź. – Luszyn zrobił trzy głębokie oddechy, po których ewidentnie nie miał ochoty na dyskusje.
– Oesku, już nie bądź taki spięty, wielkie mi co, przecież nic nie jechało z naprzeciwka, wszyscy żyjemy, nie rozumiem, o co ci chodzi.
– O to, że dość umiejętnie radzisz sobie z prowadzeniem samochodu, ja ci ufam, spoglądam w telefon, a chwilę później jedziemy pod prąd! Serio?!
– Mordo, będzie dobrze.
– Dobrze to będzie, jak na jutrzejszym egzaminie nie wymusisz pierwszeństwa na skrzyżowaniu ze znakiem: „droga podporządkowana”.
– Ale ty marudzisz, raz mi się zdarzyło, a widzę, że całe żyćko będzie wypominane…
24 godziny później…
– Moris, no na czym nie zdałaś?! Siedzę tu cały w skowronkach, już chciałem wszystkim ogłaszać, że moja siorka jest szczęśliwą posiadaczką prawa jazdy, w końcu nie było cię co najmniej 30 minut, patrzę, a tu egzaminator za kierownicą wjeżdża do WORD. Dlaczego?! Na czym?!
– No wiesz, Luszyn… Był taki znak, no wiesz, skrzyżowanie było, i ja sobie pomyślałam, że on mi zarzuci brak dynamiki jazdy, i…
– I co wtedy?! – wykrzyczał Luszyn.
– Przyspieszyłam.
– Gdzie? – Adaś zapytał z rezygnacją w głosie.
– No na tym skrzyżowaniu ze znakiem o drodze podporządkowanej…
– Ja się nie mogę denerwować. Po prostu nie. Wsiadaj do samochodu. Do usranej śmierci będę cię tak woził.
Jebany Maciej Wróżbita.
***
Lato. Basen na Saskiej Kępie. Stoję na krawędzi, wpatrując się w wodę. Nagle JEB! Poczułam popchnięcie dłonią na plecach i zaczęłam się topić. Całe siedmioletnie życie przebiegło mi przed oczami, poczułam, że już nigdy nie rozpakuję Ferbiego z prezentu pod choinką i już nigdy nie dostanę szóstki z matematyki. Ciężka sprawa.
Po chwili leżałam już na brzegu basenu wyłowiona przez dziadka, pierwsze, co zobaczyłam po otwarciu oczu to szyderczy uśmieszek pięcioletniego Luszyna.
– Byłem pewny, że ci się spodoba, tak jak w: „Uwolnić orkę”.
– Nienawidzę cię.
***
– Byłam pewna, że ci się spodoba. W końcu sam ciągnąłeś mnie w tę ulewę przy całych piętnastu stopniach ciepła nad jezioro, coby zażyć krztę letniej kąpieli na tym naszym twinsowym wywczasie – mówię do brata, który ostrożnie zanurza nogi w wodzie.
– Wiesz, jak bardzo cię w tej chwili nienawidzę? Jak to przeżyję, to kasuję cię z fejsa i usuwam tatuaż! – odpowiada Luszyn drżącym głosem, wygląda jakby miał się zaraz popłakać, ale widać, że walczy o resztki godności, bo jej zdecydowanie większa część została razem z ubraniem na pomoście.
– Proszę państwa, Adaś będzie skakał, tutaj mamy z piętnaście stopni, kurwa, jest zimno, nie, no jest, kurwa, zimno. Dawaj, Maniek, dawaj Maniek, to już się kameruje, chuj z pogodą, dawaj. – Parafrazuję słynną scenkę Pawła Jumpera, dzierżąc smartfona w dłoni.
– Ała, kurwa, rzeczywiście! Kurwa, ała, jak mi zimno! Ała, kurwa, ała… – Luszyn zanurza się coraz głębiej.
– No i kto powiedział, że morsować można jedynie zimą?
– Zamknij się.
***
– Zamknij te drzwi – krzyknął Luszyn w środku nocy, leżąc wygodnie w swoim łóżku.
– Nie, to ty się zamknij! – wrzasnęłam do brata, włączyłam światło w jego pokoju i zostawiłam otwarte na oścież drzwi.
– Zabije cię zaraz, lepiej uciekaj!
***
– Uciekaj, Moris! – Słyszę w tyle doping brata i doginam szpagatami, kurczowo trzymając zajumane ze stoiska przytulanki.
– Mówiłam, że i tak je zdobędę! – Krzyknęłam za siebie, pędząc jak Superman, z nadzieją, że pan z warszawskiego Lunaparku nie ruszył w pogoń za małym złodziejaszkiem.
***
– Że niby ja mam być Supermenem? – rzekłam zdziwiona do mojego ośmioletniego brata.
– No pewnie, a kto? Przecież ja na tę gałęź nie wejdę – odpowiedział Luszyn, wskazując na mało zachęcającą do zabawy jabłonkę.
– Okej, siedzę. I co mam teraz robić? – zapytałam i w tej samej chwili pożałowałam, bo Adaś pierdolnął mnie ręką w plery z całej siły i czekał, co się wydarzy. No nie poleciałam, kurwa, zdziwko.
Leżę na glebie, nie mogę złapać oddechu, wszystko mnie boli. Ten kretyn nachyla się nad moją głową i coś tam sapie, żebym nie udawała, że już po zabawie. Problem polegał na tym, że mi to w ogóle zabawy nie przypominało. Walnęłam na plery jak długa i nie byłam w stanie zaczerpnąć oddechu, póki ojciec nie przybył na ratunek.
***
– Zróbcie mi miejsce, mordeczki, pan z kocykiem idzie na ratunek! – Luszyn bez ceregieli usadowił się pomiędzy mną a M. i wpycha do mordy chipsy, rozrzucając ich okruszki po pościeli.
– Wygodnie ci? – zapytał Luszyna mój mąż z kurwikami w oczach.
– Byłoby, jakbyś skoczył po colkę i jakieś chpsiorki, no i film włącz, bo my z Morisem nie mamy, co oglądać.
– Ale my właśnie oglądaliśmy fajny film…
– Może dla ciebie jest fajny. Idź po chrupki, weź zimną colkę i przychodź szybciutko, zaraz coś włączymy. Chyba nie chcesz, żeby Twinsy były znudzone i smutne? – zapytał Luszyn przybijając piątkę w moją wystawioną do tego przedsięwzięcia dłoń.
– Adaś! Lepiej nie przesadzaj – odgroził się M. i zatrzasnął za sobą drzwi w drodze do sklepu.
***
– Adaś! – krzyknęłam do brata z góry naszego łóżka piętrowego.
– Coooo? – pyta Luszyn znudzony.
– Wychyl się na chwilę, pokażę ci coś fajnego.
Mały Adaśko, zaniepokojony nieodrobioną pracą domową w postaci szlaczków, wychyla głowę zza łóżka. I nagle JEB. I ciemno i gwiazdy, dawno nie było takiej jazdy. Zabawkowe, lecz potężnych gabarytów, żelazko wypadło mi z rąk i trafiło prosto w czoło młodszego braciszka.
Ostatnie słowa, jakie usłyszałam przed natychmiastowym zwinięciem się w kołdrę i udawaniem, że smacznie śpię, zanim w pokoju pojawili się rodzice, to: „Ała! Moja głowaaa!”
***
– Dam ci 10 złotych, jeśli dotkniesz jego głowy. – Wysłałam SMS do Luszyna siedzącego z przodu obok kierowcy Ubera, kisnąc ze śmiechu.
– Ni chuja, ale ta grzywka jest mocna. – Odczytuję wiadomość, jednocześnie słysząc zaciesz mojego brata.
– Podbijam stawkę do 20 złotych. – Nie daję za wygraną.
– Moris, nie. Przestań już, bo Vladyslav dziwnie się patrzy, a ja zaraz nie wytrzymam i parsknę śmiechem.
– Za te 20 złotych, to ty byś sobie życie na nowo ułożył, debilu ty. – Odpisuje trzydziestoletnia kobieta, z trudem powstrzymując rechot z tylnego siedzenia taksówki.
***
– Dlaczego siedzisz tak cicho? Myślisz nad tym, jak ułożyć sobie na nowo życie z tej kostki brukowej? – zapytał Luszyn z siedzenia kierowcy.
– Jakiej znowu kostki? – pytam zdziwiona.
– Zataszczyłem twoją wielką walizkę do samochodu, sądząc po ciężarze, spakowałaś tam swoje wszystkie szmaty i kostkę brukową spod domu.
– Ha – ha, bardzo śmieszne. Nie odzywam się, bo po cichu żegnam się z życiem – odpowiadam z przerażeniem w głosie.
– Czego ty się znowu boisz? – rzekł Adaś z rozbawieniem, jednocześnie rozluźniając ciało w ten sposób, że kątem oka z miejsca pasażera dostrzegam, jak odchyla się luzacko do tyłu i zdejmuje jedną rękę z kierownicy, opierając ją o drzwi.
– Że nas zabijesz, debilu!
– Czy ty myślisz, że ja nie wiem, co robię? Naprawdę uważasz, że jak wyprzedzam, to nie umiem ocenić odległości, więc jadę i myślę sobie: „YOLO”?
– Myślę, że nie, ale i tak się boję, że nie dane mi będzie dotrzeć w całości na upragnione wakajki, a rodzice dziś w wiadomościach usłyszą, że dwójka trzydziestolatków zginęła w tragicznym wypadku na S8, bo zapierdalasz, jak Max po browary do nocnego.
– Nie będę tego nawet komentował, bo szkoda moich nerwów, ale doceń, że jedziemy spokojnie ze względu na ciebie.
– Ty to nazywasz spokojną jazdą?! Chciałam ci powiedzieć, że… – Nie skończyłam, bo jakiś samochód zajechał nam drogę, co sprawiło, że mój brat wczuł się nagle w rolę natchnionego weną ekspresjonisty.
– Połóż się jeszcze, kurwa, na tej autostradzie, no połóż się, ty chuju, ty! – Wykrzyczał mój słodki braciszek, parafrazując Paczesia. – Puść coś fajnego, bo zaraz nie wytrzymię – nakazał zrezygnowanym głosem.
Dobrze wiedząc, że mój brat miał na myśli konkretny utwór, „nasz utwór”, wklikałam na spotifaju właściwą frazę, nacisnęłam: „PLAY”, a z głośników zaczęła lecieć nasza ulubiona piosenka Basic Element: „To You” – hit lata 2008.