”Zasada trzech dni”
Letnie popołudnie. Siedzimy z dziewczynami na kocu, racząc się promieniami słońca. Jeśli ktoś zapytałby, jak wygląda mój poranek, odpowiedziałabym, że nie wiem. Nie miewam poranków, bo wstaję po 12tej. Jestem świadoma, jak bardzo ocieka to błogim lenistwem, ale hej – są wakacje.
– Czy oni muszą tak słodko zerkać w swoją stronę? – pyta zdegustowana Aleksandra, wskazując rozanieloną Gosię uśmiechającą się do Krystiana, który po raz piąty w tym tygodniu woskuje samochód.
– Przypominam ci, że brat też człowiek, nic nie poradzisz. – odpowiadam rozbawiona frustracją Oli.
– A ja chciałabym zaznaczyć, że jestem tu i wszystko słyszę. – mówi G.
– Dłużej tego nie zniosę. Mogłabyś wydłubać mi oczy, proszę.
– Wciąż tu jestem… – przypomina Gosia.
– Zmieńmy temat. Dzwonił do ciebie Maciek? – Ola patrzy na mnie wyczekująco.
– Nie.
– To ty się do niego odezwij.
– Oszalałaś?!
– No co?
– Słyszałaś kiedyś o zasadzie trzech dni?
– O czym kurwa?
– Według Barney’a z How I Met Your Mother zasadę trzech dni wymyślił Jezus, bo czekał trzy dni, aby wrócić do życia. Gdyby czekał tylko jeden dzień, większość ludzi nawet by nie zauważyła, że umarł. Pewnie mówiliby: ,,Hej Jezus, jak leci?”, a Jezus by odpowiadał: ,,Jak leci? Wczoraj umarłem!”. Więc większość ludzi odpowiedziałaby mu: ,,Oh, jak dla mnie wyglądasz dziś na całkiem żywego!”. I wtedy Jezus musiałby wszystkim tłumaczyć o tym jak to zmartwychwstał, i że to był cud, a reakcja byłaby jedna: ,,Aaaa, ok… Cokolwiek powiesz ziom.” I nie wrócił przecież w sobotę! Każdy jest wtedy zajęty: śpiewa w chórze, zamiata ganek, czesze sobie brodę. Czekał idealną liczbę dni. TRZY. Więc wrócił w niedzielę, kiedy to i tak wszyscy są w kościele i płaczą: ,,O nie! Jezus nie żyje!”. I wtedy BUM! Wpada tylnymi drzwiami, przebiega pod ołtarz i tłum szaleje! Teraz czaisz? – pytam Aleksandrę, która patrzy się, jak na wariatkę.
– Wykończycie mnie. Jedna lepsza od drugiej. Z tego wszystkiego zrobiłam się jakaś głodna. Zjadłabym coś niezdrowego i tłustego, a jednocześnie pysznego, jak…
– Siema! Nie wiecie może, gdzie jest Konrad? – mój brat właśnie przerwał fantazje Oli.
– Hmm… Gdyby tylko istniało takie magiczne urządzenie, które umożliwiałoby komunikację na odległość. No nie wiem, na przykład telefon? – odpowiadam Adamowi, jednocześnie machając ręką na znak, żeby odsłonił mi słońce.
– Ha-ha-ha, to widziałyście go czy nie? Miał ze mną pojechać do mechanika.
– Nie widziałyśmy, ale my z tobą chętnie pojedziemy. Jesteśmy głodne, a po drodze jest dobry fast-food. – odpowiada Ola.
– Jestem za! Adasiu, prosimy! – Aprobuję propozycję.
– Dobra, ale jak mi nabrudzicie w samochodzie to was pozabijam. – odpowiada Adam, robiąc tą swoją minę: po-co-ja-się-na-to-zgadzam.
– To ja zostanę i jeszcze się poopalam. – mówi G. przekręcając się na brzucho.
– Jasne, poopala się… – rzuca pod nosem Aleksandra, przewracając oczami.
* * *
– Na miejscu czy na wynos? – pyta znużony pracą kebabijczyk.
– Na wynos. – Odpowiadam i już po chwili zmierzamy z Olą w stronę auta.
– Bóg was opuścił?! – Adam krzyknął tak, że aż podskoczyłyśmy. – Nie ma żarcia w furze!
– Obiecuję, że nie nabrudzę, przestań się burzyć. – Mówię, wypakowując kebaba.
– Tak, zawsze tak mówisz, a później… No kurwa, właśnie o tym mówiłem, ja pierdole, tak to jest gdzieś z tobą wyjść! – Adam macha rękoma, wskazując zawartość bułki, która wypadła mi na siedzenie.
– Przepraszam, nie chciałam! Skąd miałam wiedzieć, że trzymam tego kebaba do góry nogami! – nieskutecznie próbuję się usprawiedliwić.
Po kilkudziesięciu minutach nienawiści bijącej z oczu mojego brata, wyczyszczeniu tylnej kanapy i tysiącach jobów posłanych w moją stronę, w końcu ruszyliśmy z powrotem do domu. Zestresowana całą sytuacją rozpalam papierosa. Mój brat nawet nic nie mówi, widzę tylko minę mordercy w przednim lusterku. Dobra, nie będę już ryzykować, dopalę, jak wysiądziemy z auta- pomyślałam, otwierając tyną szybę, żeby zutylizować papierosa. No i się zaczęło. Zajęło mi kilka sekund, żeby zorientować się, że niedopałek wpadł z powrotem do auta. Nerwowo zerkam raz na Adama, raz na tylną kanapę. Ola dusi się ze śmiechu, ja patrzę na nią błagalnym wzrokiem, gorączkowo próbuję znaleźć kiepa, całe życie przebiega mi przed oczami, Aleksandra z coraz większym trudem opanowuje zaciesz, a ja czuję, jak pot zalewa moje ciało. Jeśli Adam zorientuje się co zrobiłam, to już po mnie. Oczywiście, że się zorientował.
-Adaś, ja przepraszam. Na prawdę.
– Czy jest tam ślad?
– Nie ma. – Odpowiadam zgodnie z prawdą.
– O.K. – Mruknął, nie odrywając wzroku od drogi.
– Po prostu O.K. ? Nakrzycz na mnie, powydzieraj się, cokolwiek, tylko nie milcz proszę, bo to mnie przeraża.
– Pamiętasz, jak rozwaliłaś mi skuter? – odpiera spokojnym głosem.
– Ciężko byłoby zapomnieć, zwłaszcza twoją reakcję, kiedy to… – mówię niepewnie.
– No właśnie. Wtedy przysiągłem sobie, że nie będę się denerwował. W ogóle. Na nic. Że będę jebaną oazą spokoju, chociażby nie wiem co. Gdyby nie dzisiejszy incydent z kebabem, trwałbym w moim postanowieniu do tej pory. Tak więc nie zrobię nic. Nic mnie nie wkurwi dzisiaj. Rozumiesz?
– Ttttt… tak. – z niedowierzaniem kiwam głową.
– A skoro dojechaliśmy właśnie do domu, wysiądźcie i nie trzaskajcie drzwiami, ok? – jego opanowanie mnie niepokoi.
– Okej.. Dzięki, cześć. – Odpowiadamy zaskoczone, zamykając drzwi najdelikatniej, jak tylko potrafimy.
– Halo? – Obieram telefon, patrząc z niedowierzaniem na skaczącą Aleksandrę, która wymachuje przede mną rękoma i bezgłośnie powtarza: ,,Kto dzwoni? To on?!”
– O.K. Będę czekać. – rozłączam się.
– No kto, no kto?! Kto dzwonił?! Nie trzymaj mnie dłużej w niepewności!!!
– Maciek.
– No i co z zasadą trzech dni mądralo?
– Nie wiem. Widocznie o niej nie słyszał. – odpowiadam z uśmiechem na twarzy.
* * *
Jak to było w tej piosence? ,,Samochód w deszczu stał, radio przestało grać… dotknąłem kolan twych, nie liczyliśmy gwiazd…”
– Może wpadniesz do mnie na herbatę? – proponuje Maciek.
– Na herbatę? O 1 w nocy? – pytam nieco zaskoczona.
– A jest coś złego w piciu herbaty po 24?
Już miałam zabłysnąć inteligentną i zabawną ripostą, kiedy zadzwonił telefon.
– Przepraszam, że przerywam twoje 50 twarzy Grey’a, ale to ważne. – mówi Gosia.
– Raczej 50 torebek Earl Grey’a. – Odpieram rozbawiona. – Co się stało?
– Przyjdź jak najszybciej do domu.
– Już idę! – rozłączyłam się zaniepokojona. – Musimy przełożyć tę herbatę, odezwę się. – Pocałowałam Maćka na do widzenia i pobiegłam do domu.