życie codzienne, ludzie

WYJŚCIE BEZ SYTUACJI

Moje ręce przelały wody wielu jezior.

Oglądałam piękne zachody słońca nad majestatycznym Śniardwy, ochoczo zapraszającym w swoje ogromne, przejrzyste objęcia. Taplałam się jak najradośniejsza foka tego świata w moim ukochanym, krystalicznie czystym niczym serce jednorożca, Jeziorku Którego Imienia Nikomu Nie Zdradzę, bo raz, że nasze romantyczne, pełne uniesień spotkania są nielegalne, a dwa – nie potrafiłabym się Nim dzielić – taka ze mnie wodna egoistka. Podziwiałam wschód słońca nad Wigrami i skakałam z rowerku wodnego na samym środku Jeziora Sarbsko. Wraz z przyjaciółmi cały dzień pluskaliśmy się jak beztroskie dzieci w gościnnych ramionach Jeziora Wadąg, a nad nieznośnie płytkim Seksty podziwialiśmy z eM. gwiaździste niebo i nasłuchiwaliśmy nocnych odgłosów wydobywających się z gęstych tataraków, które przyprawiały nas o gęsią skórkę.

Ale moje serce zostawiłam tylko nad jednym z nich.

Kojącym duszę swoimi łagodnymi wodami rozlewającymi się pomiędzy zielonymi wysepkami. Tym otoczonym malowniczymi polami kukurydzy, żyta i idealnie splecionymi przez lato warkoczami pszenicy, nad którymi zawisło różowo-fioletowe niebo.

To nad Jeziorem Szóstak, niosącym po swojej tafli żurawi klangor, czuję się, jakbym wracała do domu. Dzieją się tu rzeczy niesłychane – wypowiadane w euforii słowa kpią z mojego aparatu mowy zostawiając mnie z „wyjściem bez sytuacji” oraz brakiem suplementów wobec niektórych osób. [sentymentów xD] „W rzucaniu kamieniami słów, znowu przegrywam trzy do dwóch”*.

 Schowana przed światem na poddaszu uroczego domku, wsłuchuję się w dźwięki deszczu uderzające o parapet okna wychodzącego na jezioro. To one, a także niewiarygodnie głośne cykanie świerszczy, kładą mnie do snu każdej letniej nocy.

O poranku, kiedy drepcę na bosaka po trawie muśniętej rosą, dzierżąc w ręku szklankę z gorącym kofeinowym napojem, nucę pod nosem wraz z Arturem Rojkiem: „Tysiąc wypitych razem kaw, głupi myślałem, że cię znam…”* – bo Szóstak ciągle mnie czymś zaskakuje. Pozwala celebrować przyjaźnie, które zaczęły się 25 lat temu w szkolnych ławkach, a czasem, ni stąd, ni zowąd, wypluje perkoza tuż przy ukochanym, łagodnie bujającym pomoście.

*„Syreny” Artur Rojek

Udostępnij