Mam trzy zasady, którymi kieruję się w życiu:
- nigdy nie przechodzę na czerwonym świetle
- nigdy nie wpycham się w kolejkę
- nigdy nie dzielę się alkoholem.
Tyle lat starałam się żyć zgodnie ze swoimi przekonaniami, być prawym człowiekiem, a wystarczył jeden wieczór, aby zaprzepaścić prawie wszystkie wyznawane przeze mnie wartości. Ale po kolei.
Kiedy w piątkowe południe dowiedziałam się, że za kilka godzin odbędzie się mecz Portugalia vs Hiszpania, to ja już wiedziałam, jak spędzę ten wieczór. Nie żeby trzeba było mnie jakoś specjalnie namawiać, z bananem na gębie wsiadłam do taksówki.
– Dokąd? – zapytał szofer. I od tego zaczniemy, pojeździmy trochę.
– Prosto i miej pan lekką stopę. Chcę pomyśleć z zawieszonym w głąb gdzieś wzrokiem.
Po kilkunastu minutach dotarłam na koncert Sokoła. Podbijam do znajomych i myślę sobie: a mogłoby tak zawsze być jak dziś, patrzę po twarzach – nastrój mistrz. Koleżanka ciągnie mnie za rękę do baru, a że mi dwa razy powtarzać nie trzeba, ustawiam się w kolejce, której nie powstydziliby się sami klienci Lidla. Wtem dostaję w twarz spojrzeniem pełnym pogardy i czuję się, jak Grażynka na promce, gdy zadaje pytanie:
– Przepraszam, byłaby pani tak uprzejma podać mi tę ostatnią parę kroksów, która ostała się tam w koszyczku?
Koleżanka zaciągnęła mnie na sam początek kolejki i wbiła się przed jakąś sympatyczną parkę, składając barmanowi zamówienie. Następnego dnia obudziłam się z moralniakiem, nie mogłam zapomnieć o tych wszystkich ludziach, którzy uczciwie czekali na swoją kolej, a my tak bezczelnie się wepchałyśmy. Nie wiem, co na to Sokół, ale prawdopodobnie powiedziałby: ja nie oceniam – jestem tylko narratorem.
Podczas gdy Wojtek nawijał w tle coś o tym, że w Viktorii pije Balantines’a, każdy tu wie, że jest królem tańca, ja podejmowałam bardzo ważną decyzję w moim życiu, to jest szukałam w pokaźnej kolekcji koleżanki odpowiedniego smaku kolorowej wódki, która idealnie zgrywałaby się z moim piwem. Po dokonaniu wyboru, a było naprawdę ciężko, nalałam sobie 50ml trunku do kufla, następnie przekazałam buteleczkę koleżance. Smakuję własnoręcznie zrobionego drineczka, obserwuję, jak w pierwszych rzędach turystki pokazują cycki, nad głowami zetki 2 tysiące osób kreśli, kiedy nagle ktoś zaczyna delikatnie szturchać mnie za rękaw. Myślę sobie, że o mój Boże, chłopaku dajże mi spokój, mam męża, doprawdy tak ciężko dostrzec obrączkę na moim palcu? Odwracam się łaskawie, zarzucając włosy na bok, już mam odpowiednią ripostę na jego zaczepkę w stylu: siemasz skarbie bardzo tańczysz ładnie, nie za bardzo łapię krok, więc może zatańczysz dla mnie coś? Albo chodź, widzę bar, a typ mówi do mnie:
– Przepraszam, dlaczego pijesz moje piwo, do którego dolałaś wódki?
– Że co? – Gdzieś na scenie Marysia była lekko w szoku.
Chwila konsternacji, zerkam na stolik. Rzeczywiście. Mój kufel stoi przede mną.
– Ojej, przepraszam. Proszę, na zdrowie – wręczam kubek zaniepokojonemu typowi.
– Dzięki, ale nie piję takich specyfików – rzucił w odpowiedzi z pogardą.
Nie dość, że chciałam podzielić się z kimś moim alkoholem, to jeszcze wyszłam na kompletnego beja. Nie żebym jakoś specjalnie przejęła się tym drugim, ale kolejna zasada została złamana.
Wracamy z bratem do domu, przeżywając udany wieczór. Późna pora, pustki na ulicach, dochodzimy do pasów, świeci się czerwone światło.
– No chodź, przecież nic nie jedzie! – krzyczy Adaś.
– Nieważne. Nie przechodzę na czerwonym. Jakieś zasady trzeba mieć w tym życiu, nie?
– Jesteś nienormalna.
– A ty lepiej uważaj jak tańczysz, bo życiowy parkiet bywa śliski…