Uncategorized życie codzienne, ludzie

DUŻY WÓZ

Gorące jęzory ognia kąsają nasze rozbawione rozmową twarze. Komuś właśnie wpadła do ogniska już trzecia kiełbaska. Zza pleców słyszę roześmiane głosy chłopaków wyłaniających się z pobliskiego zagajnika, dzielnie taszczących dostawę drzewa. Oddalam się od ognia, by przez chwilę odpocząć od nieznośnych płomieni. Zawieszam wzrok na wielkiej polanie, nad którą rozciąga się majestatyczne niebo przyodziane w pomarańczowo-różowe barwy. Odwracam się w stronę znajomych, na których widok Sokół zaczyna nucić w mojej głowie: „a mogłoby tak zawsze być jak dziś, patrzę po twarzach – nastrój mistrz…”. I czekam. Czekam na Duży Wóz.

*

Budzę się przy dźwiękach In My Mind Deorro. Promienie odesskiego słońca delikatnie wdzierają się przez olbrzymie okno, pieszcząc moją twarz. Zamykam ponownie oczy, by przytoczyć wszystkie obrazy, dźwięki i odczucia minionego wieczoru: zachód słońca pozostawiający pomarańczową poświatę na granatowych falach Morza Czarnego, łapczywie zlizujących żółty piasek z plaży, kojący szum wody rozbrzmiewający łagodnie w moich uszach, delikatny powiew nadmorskiej bryzy, dotyk Jego ciepłej dłoni i odgłosy ofensywnych panczów, jakie na zmianę wyrzucają ze swoich ust brat i przyjaciel, kłócąc się o to, co kto komu zrobi, jeśli któryś będzie w nocy za bardzo chrapał.

Upewniam się, że z powodzeniem zrobiłam kopię zapasową moich wspomnień i wyskakuję radośnie z łóżka, idąc w stronę wydobywającego się z kuchni porannego gwaru, nieco zagłuszonego przez melodię piosenki i nucę pod nosem refren: „and in my mind, in my head, this is where we all came from, the dreams we have, the love we share, this is what we’re waiting for…”.

*

Siedzimy z K. przy winie, patrząc na neony miasta odbijające się w tafli Wisły. Most Gdański nieustannie krzyczy do nas: „miło cię widzieć”. Bulwary tętnią nocnym życiem Warszawy, która za wszelką cenę chce oślepić swoimi światłami gwiazdy. Być może udałoby się jej to, ale Duży Wóz najbardziej lubi letnie niebo. Niby zawsze gdzieś tam sobie jest, ale to właśnie w sierpniu uwielbiam na niego patrzeć, kiedy czuję na plecach zimy oddech czyhającej tuż za rogiem jesieni. Wtedy doceniam te wszystkie z pozoru zwykłe chwile, jakimi uraczyło mnie lato, a na myśl o jego odejściu, przechodzą mnie nieprzyjemne ciarki. Chciałabym złapać ten letni czas i nie pozwolić mu odejść. Czasem jednak warto puścić, żeby mieć świadomość, ile się straciło. Tylko wtedy jesteśmy w stanie docenić coś naprawdę. A pokrzepiającym jest fakt, że za kilka miesięcy wróci, i znowu będziemy mogli zbić z nim pionę, mówiąc: No siema, lato, ty przebiegły skurczybyku, miło cię znów widzieć. Rozgość się.


Udostępnij