rękawiczki

RĘKAWICZKI. AVARITIA

„Strzeżcie się wszelkiej zachłanności, bo nawet wtedy, gdy ktoś ma obfitość, jego życie nie zależy od tego, co posiada”

Łk 12, 15

Siedziała przed nim, w czarnej sukience, wysokich szpilkach, paliła papierosa. Jej usta zdobiła krwista czerwień szminki, która podkreślała jej delikatną urodę. Ciemnobrązowe fale gęstych włosów uroczo opadały na odsłonięte ramiona. Próbował unikać spojrzenia jej wielkich, brązowych oczu przytłoczonych smutkiem. Na smukłych policzkach dostrzegł smugi czarnego tuszu.

– Halo? Pytam, jak ci się podoba? – głos żony wyrwał go z zamyślenia.

– Wyglądasz oszałamiająco – rzucił od niechcenia.

– Nie brzmisz zbyt przekonująco – odburknęła, obracając się przed lustrem.

– Ślicznie, jak zawsze – wysilił się na odrobinę wiarygodności, całując ją w czoło.

– Odbierzesz mnie?

– Zobaczę, o której skończę spotkanie, powinienem zdążyć. Daj znać, jak będziesz chciała wracać do domu – powiedział, zamykając wejściowe drzwi.

Wsiadł do swojego Rolls-Royce Phantoma, ciesząc się zapachem nowości nabytego samochodu. Kompletnie nie znał się na motoryzacji, ale ostatecznie zdecydował się na wersję A Moment In Time, żeby nie tracić czasu na wybór rodzaju mahoniu na schowek pasażera. Chciał prestiż, dostał prestiż.

Podobnie było z żoną. Nie kochał jej, ale chciał ją mieć, więc miał. Zresztą jak większość rzeczy w jego życiu. Lubił kolekcjonować, zdobywać to, czego tylko zapragnął. Miał dobrze prosperującą firmę, praca była jego sensem życia. Dzięki niej mógł posiadać więcej, a im więcej posiadał, tym więcej chciał. Pożerany przez wszechobecny konsumpcjonizm czuł ciągły niedosyt.

Najgorsza była obawa o to, że w każdej chwili może to wszystko stracić. Bo jeśli wszystkim jest hajs, to jak łatwo wszystko zabrać?

Zaparkował samochód pod mokotowską kamienicą. Spojrzał jeszcze raz na zdjęcie filigranowej Azjatki z ogłoszenia. Takiej jeszcze nie bzykałem, czas to zmienić, pomyślał, po czym ochoczo pognał pod wskazany adres.

Czuł na swojej dłoni ciepło jej skóry. Przetarł ręką mokry policzek. Spojrzał głęboko w brązowe, rozżalone oczy i przeprosił, całując jej drżące usta.

Co ze mną nie tak?! – zganił się w myślach.

– Dobrze ci? – zapytała dziwka.

– Sorry, Kotku, nic z tego nie będzie – chwycił Azjatkę, pomagając jej wstać z kolan.

– Jak tam sobie chcesz, pięć stów – wyciągnęła dłoń w jego kierunku.

Rzucił banknoty na łóżko i wyszedł bez słowa. Ogarnęła go irytacja, nie rozumiał, co się z nim dzieje. Ma wszystko, czego zapragnął: nowoczesny dom na warszawskiej Białołęce z suto zastawionym barem i jacuzzi, w którym pieprzy swoją idealną żonę o urodzie Blake Lively, prestiżową furę, jakiej zazdroszczą mu kumple, jest prezesem firmy cieszącej się świetną renomą, a jego pracownicy mają go za chuja, co w pokręcony sposób pochlebia mu. Latem urządza grille w spektakularnym, starannie zaprojektowanym ogrodzie, podczas których zawiera efemeryczne przyjaźnie, potrzebne do dogrania interesów. Żona, totalna materialistka, na co dzień zajmuje się rezerwowaniem wycieczek w egzotyczne miejsca oraz zamawianiem ubrań od Tomiego Hilfigera. Zaskakujące, że osoby chcące wyróżnić się na tle innych, wybierają markowe ubrania tylko po to, by nie wyróżniać się na tle innych, ubranych w te same ciuchy ludzi. Ostatnio obiecał żonie psa. Teraz taka moda na te zwierzaki, pojadą razem w weekend i wybiorą jakiegoś Mastifa tybetańskiego, może pogoni tego sierściucha przesiadującego całe dnie na kanapie, miaucząc o miskę żarcia.

Jakim cudem, w świetle tej całej ociekającej luksusem zajebistości, czuje, że może mu czegoś brakować? Dlaczego wciąż ma przed oczami tamten wieczór, kiedy powiedział jej, że musi wyjechać? Że to co ma z nią, nie wystarcza? Przecież nie mieli nic. Tylko siebie, wynajętą kawalerkę na Saskiej Kępie i złotą rybkę w szklanej kuli. Kuchnia zaiste służyła do gotowania, nie była jedynie nowocześnie zaprojektowanym pomieszczeniem służącym do przygotowywania porannej kawy, tak jak teraz.

Pamięta, jak kiedyś spalili się blantem i rzucali w siebie chipsami, a później wyjadali nie do końca rozmrożony bigos z zamrażarki, który wcisnęła im jej matka podczas jednej z wizyt. Nawet teraz potrafiłby opisać smak tej potrawy, było to najlepsze, co w życiu wsadził do gęby.

Nie może wymazać z pamięci tego wieczoru, kiedy ona dostała awans w pracy i poszli uczcić to na dach z dwoma butelkami taniego wina. Do dziś pamięta cierpki smak czerwonego fresco przegryzanego paluszkami i dotyk jej nagich piersi o trzeciej rano z panoramą na Warszawę.

Albo ten dzień, kiedy wrócił styrany po ciężkim dniu w korpo, a ona zabrała go na spacer po Starym Mieście. Mieli tam swoją „ławkę śmiechu”. Siadali na niej, wyczekując spacerowiczów, którzy potykali się o nierówną płytę chodnikową. Często robili zakłady, który z przechodniów przewróci się, a który zdoła przejść bez szwanku.

Teraz, sześć lat później, siedział na ich „ławce śmiechu”. Nie potrafił wyjaśnić, jakim sposobem znalazł się w tym miejscu. Czuł wielką pustkę gdzieś w środku. I tęsknotę. Tęsknił za czymś, co sam odrzucił w pogoni za lepszym życiem.

Jak może tęsknić za tymi czasami, skoro teraz ma wszystko?

Jakiś młody chłopak omal nie przewrócił się o nierówną płytę chodnikową, po udanej walce z grawitacją i oblodzonym chodnikiem zaklął głośno i zniknął gdzieś w mroku.

Zaśmiał się pod nosem i odetchnął mroźnym powietrzem. Przez moment ogarnęło go przyjemne uczucie beztroski, kiedy z wełnianego płaszcza w kolorze „melanż” od Calvina Kleina dobiegł dźwięk dzwonka. Odebrał telefon od żony. Niewiele zrozumiał z upojonego alkoholem głosu, jedno było pewne, czas odebrać ją ze spotkania z przyjaciółkami. Zerwał się pospiesznie z ławki, zostawiając na niej wspomnienia. Mode „zimny chuj” – ON.

***

Wybrała na swojej liście odtwarzania OMD „Enola Gay”. Kołysząc biodrami, docierała do najgłębszych zakamarków kryjących pokłady tumanów kurzu. Sprzątanie uspokajało ją. W ciemnej wnęce szafki zauważyła ciemnobrązowy materiał. Po chwili stanęła na środku sypialni z zamszową rękawiczką w ręku. Na wspomnienie właściciela uroniła niedostrzegalną łzę, wydobywającą się z jej wielkich, brązowych oczu.

Pierwsza część z cyklu „Rękawiczki” tutaj (klik).

Kolejne opowiadanie już w najbliższy czwartek.

Udostępnij