Beryllowy Mercedes Benz sunie asfaltową drogą. Zawieszam wzrok na kołysanej przez wiatr trawie, kiedy Pezet śpiewa o tym, że chciałby naciskać play i stop jak w boomboxach, a jak coś się dobrze klei to chciałby tu zostać. Napawam się tą chwilą. Próbuję zapamiętać każdy, nawet najdrobniejszy szczegół, aby później móc odtwarzać to wspomnienie w mojej głowie po tysiąckroć. Czuję rześkie, letnie powietrze, które wdziera się do samochodu przez otwarte szyby, rozwiewając moje jeszcze mokre od kąpieli włosy. Słyszę, jak gościu otwiera wino ze swoją dziewczyną i czuję ciepło słonecznych promieni pieszczących nasze opalone twarze. Przed oczami mam obraz rozciągających się polan, nad którymi leniwie zachodzi słońce, nadając niebu pomarańczowy kolor. Biorę łyk zimnego piwa. Pomimo, że zazwyczaj pijam to samo, tym razem smakuje jakoś inaczej. Jest bardziej wyraziste.
Jedna rzecz wciąż pozostaje bez zmian – Adam kłócący się z Maxem o ostatnią puszkę biedronkowego Fasberga. Zapamiętuję każde słowo tej wymiany zdań – to, że któryś z nich źle obliczył ilość zakupionych trunków i teraz jest nie po równo, więc jeden z nich będzie poszkodowany oraz wnikliwe szukanie winnego całego zamieszania, a na sam koniec: „A pamiętasz, jak w zeszłym roku…” – standard.
Zjeżdżamy z asfaltu na żwirową drogę. Zbliżamy się do ostrego zakrętu. Kondziu redukuje bieg, ciągnie dźwignię hamulca ręcznego, następnie wciska mocniej pedał gazu, by za chwilę polecieć bokiem. Krzyczę do chłopaków, że chcę jeszcze raz, M. łapie mnie za rękę, a z głośników dobiega: „Boże, chciałbym zatrzymać czas tyle razy w życiu. Nie wiesz czego chcę teraz? Bez kitu…”
Tego dnia, kiedy wracaliśmy z wypadu nad wodę, miałam w portfelu kilka złotówek. Nie starczyłoby mi nawet na papierosy. Podczas podróży nie strzelałam sobie selfie za pomocą złotego iPhona, aby wstawić je na instagram, okraszając hasztagami: #polishgirl #polishboy #nabogato #nofilter #bestsummer, a moje cycki nie spoczywały w biustonoszu z najnowszej kolekcji Victoria’s Secret. Podążaliśmy Mercedesem 190E nieposiadającym klimatyzacji, która mogłaby przynieść ulgę podczas sierpniowych upałów. Nie spoczywałam na wygodnej kanapie luksusowej limuzyny, siedziałam dupą na twardym wzmacniaczu – bo podobno „dobre granie w aucie to podstawa”. Zamiast szklanek z Jackiem Danielsem trzymaliśmy w dłoniach zwykłe browary, a dzień spędziliśmy nad polskim jeziorem, które nijak przypominało St. Tropez.
I tak, była to jedna z najlepszych chwil mojego życia, chociaż nie było w niej nic niezwykłego. Nie spadł deszcz meteorytów, nie trafiłam szóstki w lotka, ani nie dostałam awansu w pracy. Może i nie byłam w Norwegii, a Fiordy nie jadły mi z ręki*, ale cieszyłam się czasem spędzonym z najbliższymi. Iście wakacyjnym klimatem. Miejscem, do którego zawsze będę wracać, bo jest moim drugim domem. Upajałam się latem, które zawsze każe na siebie długo czekać. Wiatrem wpadającym przez samochodową szybę, by wychłostać moją zmęczoną słońcem skórę. Komiczną kłótnią o browary, kiedy oczami wyobraźni widziałam, jak Max stoi przed tą półką z alkoholem i wygląda, jakby zaraz miał podjąć najważniejszą decyzję w jego życiu. Jak w jego głowie odbywa się jeden wielki układ równań z trzema niewiadomymi, a on w tej chwili nie ma pojęcia o prawidłowym rozwiązaniu tego zadania. Jak waha się między x, a y, nie wspominając o wartości z. I jest świadomy tego, że nie ma w tej chwili miejsca na pomyłkę, bo może go ona wiele kosztować. I nieważne, jak bardzo będzie się starał, nawet jeśli wszystko dobrze obliczy, Adaś i tak mu wypomni, że wartość x jest za mała.
W moich najlepszych wspomnieniach nie ma nieszczęśliwych ludzi mierzących swoje szczęście ilością lajków na fejsbuku. Osób, które zapominają o tym, że do restauracji chodzi się zjeść, a nie fotografować posiłki, które wystygną, zanim dobrze wyjdą na zdjęciach. Że spotykają się ze znajomymi celem poświęcenia im czasu i dobrej zabawy, a nie siedzeniem mordą w ekranie telefonu, coby później tłumaczyć ludziom, że są estetyczkami i przeraża je moda na brzydotę, zatem poświęcają większość cennego czasu na pozoranctwo.
Mam świadomość, że zabrzmi to banalnie, ale ktoś w końcu musi o tym przypomnieć. Dobra materialne bardzo łatwo można stracić, mogą się popsuć, zużyć lub najzwyczajniej znudzić się, bo jak wszystkim jest sos to jak łatwo wszystko zabrać?* A wspomnienia? Nikt nie jest w stanie odebrać nam tych wspaniałych chwil zakorzenionych głęboko w pamięci każdego z nas. Tych krótkich momentów naszego życia, na których wspomnienie robi nam się ciepło na sercu, a w oku kręci się łezka. Moje najszczęśliwsze chwile tworzą ludzie i miejsca, nie rzeczy czy sztuczny świat social mediów.
PS: Jeśli ktoś kiedyś wypomni mi to publiczne przyznanie się do uczuć, wszystkiego się wyprę, a tekst skasuję. 🙂
* „Jak byłem w Norwegii, Fiordy jadły mi z ręki…” donGURALesko
* „Sens życia” Wojtek Sokół