Pijąc dziś poranną kawę, wpatrywałam się beznamiętnie w krajobraz za oknem. Na samą myśl o wyjściu na tę pizgawicę powoli umierała jakaś cząstka mnie. Ktoś zgasił słońce i tak już zostanie przez następne kilkadziesiąt dni. Ja jebie – istny festiwal porażek i tabor beznadziei.
Człowiek próbuje jakoś walczyć z tą zimą, nie tracić optymizmu, ale te pokłady nadziei kiedyś się kończą. Jak węgiel.
Podniosłam się z kanapy, coby zaprowadzić psa do domu rodziców, choć jedynym domem, do jakiego powinnam się udać, to dom pogrzebowy. Na pewno jest tam weselej niż na zewnątrz.
Ubrałam się w dziesięć tysięcy warstw ubrań, podciągnęłam skarpetki Gryffindoru pod same kolana, założyłam psu obrożę, wzięłam głęboki oddech i ruszyłam do drzwi. Ahoj, przygodo!
Tuż po przekręceniu zasuwki, byłam już spocona jak mój stary podczas ostatniego meczu Polski z Meksykiem. Szarpnęłam za klamkę i nic się nie wydarzyło. Wsadziłam zatem klucz do dolnego zamka, ale nie zadziałał. Zaczęłam szarpać się z drzwiami i byłam o mały włos od wołania o pomoc. Zalana łzami zmieszanymi z potem, zaczęłam się rozbierać, by po chwili rzucić się na drzwi, jak piłkarze symulujący kontuzję na murawę.
Tyle jobów, co ja posłałam mężowi za zamknięcie mnie na amen w mieszkaniu, to nigdy jeszcze nie usłyszał. Osunęłam się zrezygnowana pod drzwi i już miałam wepchać kostkę goudy do japy na pocieszenie, włączyć smutną playlistę i zakopać się do maja pod ciepłą kołdrą, kiedy nagle usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, dobiegający z klatki schodowej.
Migiem rzuciłam się w stronę balkonu, trybiki w mózgu pracowały na pełnych obrotach, tu nie było czasu na zastanowienie. Mieszkam na parterze, a wyjście z bloku jest tuż pod nim. Wpadłam na balkon i zaczęłam wydzierać się jak nienormalna do sąsiada, który bynajmniej nie patrzył na mnie, jak Romeo na Julię, a raczej zrobił wystraszoną minę.
Trochę wcale się nie dziwie, bo nie mogłam wydusić z siebie słowa, tylko pierdoliłam coś o tym, że ratunku, nie mogę wyjść, zostanę tutaj na zawsze, a pies zaraz nakipruje mi na umytą podłogę. Jak już doszłam do siebie, wręczyłam mu klucz od domu i poprosiłam, żeby spróbował otworzyć ten cholerny zamek z zewnątrz.
Jakby to powiedział Ted Mosby – obiecuję, że już prawie zbliżamy się do bycia niedaleko początku pierwszego etapu końca tej opowieści.
Po minucie znowu byłam wolna jak albatros. Wyglądało to trochę jak scena z pornosa, bo sąsiad przypominał aktora porno. Tego, co gra męża wychodzącego do pracy. Taki porządny i kochany. Pięknie podziękowałam, ubrałam z powrotem tysiące warstw ubrań, chwyciłam smycz i zatrzasnęłam drzwi. Włożyłam do dolnego zamka klucz i właśnie wtedy wszystko nabrało sensu.
Nie mogłam wydostać się z domu, bo używałam nie tego klucza, co należy. Nie to, żebym miała jakiś tam duży wybór, bo klucze mam tylko dwa. xD
I tak płynie sobie to żyćko, ja – królowa dram kontra normalni ludzie.
Photo by Laine Cooper on Unsplash