życie codzienne, ludzie

CZARNA RÓŻDŻKA, WINO I NIEZNAJOMY

Był słoneczny lipcowy piąteczek, kiedy uzbrojona w doskonały plan na weekend oraz butelkę czerwonego wina zatrzasnęłam drzwi od biura, zostawiając za sobą meandry podatkowej rzeczywistości.

Moi klienci nie zawsze wiedzą, jaką tak właściwie formę opodatkowania ma ich firma, więc jestem cała dla nich, coby im o tym przypominać co miesiąc, za to Oni doskonale pamiętają, że moje ulubione wino to czerwone półsłodkie. I tak sobie żyjemy w tej pięknej symbiozie. Ja piszę do nich w mailu: „proszę o przesłanie potwierdzenia płatności za X i Y’, oni odpisują: „potwierdzam i pozdrawiam”. Czyż to nie jest piękne? Taka krótka informacja, a przysparza tyle radości i łez wzruszenia, bo nic tak mnie nie wzrusza, jak dwoje współpracujących ludzi, którzy chcą dobrze, ale nie zawsze są w stanie właściwie rozpoznać potrzeby drugiej strony.

A więc mkniemy sobie tego piątkowego popołudnia wraz z koleżanką trasą na Białystok, bo jakby to zaśpiewała Sanah: by złapać tlen, uciekam sobie hen, gdzie w szampanie ciągle są kąpiele. Tuż za zjazdem z trasy ma czekać na mnie mąż, żeby odebrać mnie z umówionego miejsca, byśmy razem mogli pognać w stronę słońca. W życiu czasem jest jak w bajce i zdarza się, że na swojego księcia trzeba trochę poczekać, więc niezniechęcona opóźnieniem zajęłam sobie idealne miejsce nieopodal gęstego lasu i tak sobie czekam na mojego rycerza z czarnej insigni.

To jest w sumie dobry moment, żeby oznajmić, iż jestem posiadaczem najpotężniejszego i najbardziej magicznego samochodu w całym mugolskim świecie. Wiadomo, że Czarna Różdżka, Peleryna Niewidka i Kamień Zgrzeszenia Wskrzeszenia, które razem tworzą Insygnia Śmierci, czynią ich właściciela Panem Śmierci.

A Wy, co? Dalej wozicie się mugolskimi furami? Nawet mi Was nie żal. #teamOpelInsignia

Ale do rzeczy. Stoję sobie przy szosie, spoglądając co jakiś czas na panią ze straganiku z truskawkami po drugiej stronie drogi, w obawie, że zaraz naśle na mnie swój cygański gang, co szybciutko mi wytłumaczy, żebym nawet nie próbowała rozkładać się tu z moim majdanem, bo rewir należy do niej. Troszkę zaczęłam się niecierpliwić, gdy niespodziewanie nadjechał jakiś granatowy passat, zatrzymał się tuż przy mnie, a kierowca opuścił szybę, opierając zimny łokieć o drzwi.

Skonsternowana obejrzałam się raz w prawo, raz w lewo, albo może najpierw w lewo a później w prawo, sama nie wiem, bo zawsze mi się myli. Nikogo nie ma, więc typ ewidentnie ma sprawę do mnie, a dla jego własnego dobra lepiej by było, żeby nie zapytał mnie o drogę, bo z moją orientacją w terenie jest trochę jak z ciekawym meczem piłki nożnej – nie istnieje.

– Hej, jesteś wolna? – zapytał jegomość.

Myślę sobie, że w wielu miejscach mnie podrywano, ale tak przy krajowej pięćdziesiątce przy lesie, to jeszcze się nie zdarzyło. Gdybym nie miała męża to może i byłoby to nawet romantyczne, naszła mnie nawet taka efemeryczna myśl, że pierwsza randka, na której obdarowana bukietem iglaków, spacerowałabym z nieznajomym po lesie, wymieniając się spostrzeżeniami na temat emigracji dzików bagiennych z terenów Mazowsza to coś, co mogłoby wypalić.

Jednak po chwili chomik znów wspiął się na kołowrotek, zwoje mózgowe zaczęły poprawnie pracować i szara rzeczywistość przywaliła mi z prawego sierpowego prosto w twarz.

– Ale… ale ja nie jestem prostytutką – odparłam rezolutnie.

– Aha, to w takim razie bardzo przepraszam – odpowiedział poszukiwacz mocnych wrażeń, po czym odjechał z piskiem opon.

Muszę przyznać, że to było najbardziej urocze „przepraszam”, jakie usłyszałam w swoim życiu. Przez moment to mi się go nawet szkoda zrobiło, bo jakby na to nie patrzeć, zawiodłam człowieka. Dobrze znam to uczucie, bo ja też ostatnio poczułam się zawiedziona. Siedzieliśmy z mężem na balkonie, byliśmy już spakowani i gotowi do wyjazdu na wieś, kiedy M. zapytał:

– Czy wszystko spakowałaś? Zastanów się dobrze.

A ja taka zmieszana, autentycznie strapiona, z zawieszonym w dal wzrokiem odpowiadam:

– Nie mogę znaleźć mojej różdżki.

To był ten dzień, kiedy los mnie zawiódł. W sumie mój mąż też wyglądał na zawiedzionego faktem, że musi ze mną spędzić resztę żyćka, a po tej odpowiedzi to chyba nie był do końca przekonany, czy na pewno chce.

No ale wracając do tej prostytucji, od razu pochwaliłam się tą przygodą mężowi, a jak dojechaliśmy do domu to jeszcze opowiedziałam ją babci. Należy wiedzieć, że moja babcia jest człowiekiem, który dzwoni do mnie (ja lat 30) co dziesięć minut, kiedy jestem na przejażdżce rowerowej, aby zapytać, czy wszystko w porządku i przestrzec mnie przed niebezpiecznymi samochodami, a najlepiej to jakbym się meldowała co chwilkę, bo wtedy to Ona miałaby pewność, że nic mi nie jest.

Jak opowiedziałam jej historię, w której bardzo uprzejmy pan chciał mnie zaprosić na przejażdżkę po lesie i jakby tego było mało, dać mi za to jeszcze pieniądze, babcia wyłupiła oczy, mało się nie zapowietrzyła i zanosząc się śmiechem, wypaliła:

– Ciekawe ile pieniążków chciałby za tę przejażdżkę zaoferować, że też nie zapytałaś…

Po dziś dzień, kiedy przejeżdżamy obok tamtego miejsca, mówię do męża:

Patrz, to mój rewir!

Udostępnij