Każdy ma swoje hobby. Może to być: tenis, jazda konna, kolekcjonowanie znaczków, turystyka, nawet degustację alkoholi można zaliczyć do pewnego rodzaju hobby. Posiadanie pasji pozwala człowiekowi rozwijać się w różnych dziedzinach życia, dążyć do perfekcji i zdobywać nowe doświadczenia. Jednak gorzej jest wtedy, kiedy Twój ojciec pasjonuje się militariami i bronią. Wtedy masz, krótko mówiąc, przepierdolone.
Kiedy byłam w przedszkolu, tata uznał, że jest to najlepszy moment na treningi z nunchaku. Nunchaku to taki rodzaj broni – dwie pałki połączone ze sobą łańcuchem, które służą do umiejętnego, a zarazem szybkiego wymachiwania nimi tak, aby unieszkodliwić przeciwnika. Zapał tatusia do treningów z córeczką został nieco poskromiony, kiedy pewnego dnia dostał cios między nogi. Z biegiem czasu (czyt. z każdym kolejnym, ”niezamierzonym” uderzeniem córki) doszedł do wniosku, że ten sport nie jest dla mnie. Długo tym spokojem się nie nacieszyłam, gdyż ojciec zajarał się sklejaniem modeli samolotów. Co tydzień mama kupowała mu gazetkę, w której była kolejna część modelu. Najmniej istotnym faktem w tej całej sytuacji jest to, że rodzice wydali fortunę na prenumeratę Wielkiej Encyklopedii Lotnictwa. Zamiast jeździć z koleżankami na rolkach i bawić się Barbie, spędzałam całe popołudnia na pomocy w sklejaniu pierdolonych samolocików ojca. Przynajmniej z plastyki zawsze miałam szóstkę. Kiedy inne dzieci oglądały dobranockę, ojciec czytał mi do snu o Asach myśliwskich II wojny światowej. I uwierzcie, do dziś nie mam problemów z bezsennością. Kiedy nadchodził ten dzień, w którym dostawał nowy numer Wielkiej Encyklopedii Lotnictwa, zawierający ostatnią, niezbędną do dokończenia modelu część samolotu, zamontowanie jej było pierwszą rzeczą, którą robił po przyjściu z pracy. Później każdemu pokazywał swoje dzieło, a kiedy już wszyscy mieli dość, siedział po nocy, bo nie mógł zasnąć przez te emocje i wpatrywał się z podziwem w swój samolot. Oczywiście w kolejnym tygodniu dostawał następny numer swojej ulubionej gazetki i cały proces sklejania modelu powtarzał się od nowa. Trwało to dwa lata. Dwa pierdolone lata. Dziś w salonie rodziców stoi wielka gablota, w której mieści się cała kolekcja samolotów, trzy z nich są zawieszone na żyłce pod sufitem. To taka wizja mojego taty. Nietrafiona, nie da się ukryć.
Jedną z pasji mojego ojca są wschodnie sztuki walki. Niejednokrotnie przyłapałam go, kiedy stał przed lustrem i dziwnie wymachiwał rękami i nogami, po czym lekko przysiadał, układając ręce w takiej pozycji, jaką przybrał Neo w słynnej scenie z metra, kiedy specyficznym gestem dłoni zachęcał agenta Smith’a do walki. Nasz przedpokój był niedawno odmalowywany, bo ojciec ćwiczył przed lustrem z nunchaku, które częściej niż powinno uderzało w ściany. To jeszcze nic. Gorzej jest z jego fascynacją wiatrówkami. Kiedyś został sam w domu, więc postanowił postrzelać z wiatrówki. Stojąc na balkonie stwierdził, że jego sprzęt jest za słaby na strzelanie do ruchomego celu. Poszedł do kuchni, wcześniej ustawiając sobie szklane butelki na balkonie. Naładował wiatrówkę i zaczął mierzyć. Wbrew pozorom, wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby tylko szerzej uchylił drzwi od salonu. Nie zrobił tego. Śrut nie dotarł do celu, za to przebił salonowe drzwi. Żeby nie było, że ojciec nie jest sprytny i zaradny… Aby moja mama nie zorientowała się, że mamy dziurę w drzwiach, zakleił usterkę serduszkiem z Orkiestry Świątecznej Pomocy. Doprawdy, nikomu nie rzuciło się to w oczy… Mistrz kamuflażu.
Na każdy wyjazd, czy jedzie na działkę, czy wyrusza nad morze, zabiera ze sobą sportową torbę, do której wkłada: wiatrówkę z lunetą, krótką wiatrówkę, nunchaku, gumową pałkę, metalowego ”batona”, skurwysyńsko duży nóż (nie wiem do czego) i lornetkę. Wozi to ze sobą wszędzie, kiedy wszyscy vamos a la plaja, tatuś vamos postrzelać do lasu. Bóg dał, że nie wpadł jeszcze na pomysł zabierania ze sobą mieczy samurajskich, które stoją na regale jako ozdoba. Pod jego łóżkiem spoczywa policyjna pałka, tak ”na wszelki”. Przecież mieszkamy w jakiejś Warszawie na zupełnym bezludziu w niemal opuszczonym, piętrowym bloku, otoczonym innymi budynkami. Kto wie, może jakieś zbiry mogą wybić okno i włamać się przez nie do mieszkania na trzecim piętrze? Ostrożności nigdy za wiele, w samochodzie także trzyma obronną pałkę. Jeśli kiedyś zobaczysz, że jakiś Andrzej nie włączył kierunkowskazu przy zakręcaniu, a zaraz potem jak z drugiego auta wyskakuje człowiek z pałką, wiedz, że coś się dzieje.
Jak już wcześniej wspomniałam, mój ojciec jest bardzo troskliwy. Na razie dał sobie z tym spokój, ale jeszcze do niedawna, kiedy wychodziłam z domu, obowiązkowo musiałam zabierać ze sobą gaz pieprzowy. Wszystko dałoby się wytłumaczyć zwykłą obawą o życie córki, jednak kiedy idziesz rano po bułki do osiedlowego spożywczaka, a w jednej ręce trzymasz gaz, coś jest chyba nie tak? Nie wspomnę o prezencie na walentynki dla mojej mamy. Tak, dostała od ojca futerał na gaz. Bo gaz, rzecz jasna, otrzymała na Boże Narodzenie.
Przez te wszystkie lata, nauczyłam się systematycznego sprawdzania skrzynki na listy, za każdym razem, kiedy tylko obok niej przechodzę. Dlaczego? Może zajść prawdopodobieństwo, że ojciec wyciągnie z niej katalog BrońNews. A jeśli już dorwie go w swoje ręce i przejrzy pierdylion razy, nic nie jest w stanie powstrzymać go przed zakupem nowych gadżetów. Ostatnimi czasy los był łaskawy dla mojej rodziny i ojciec zakupił tylko jakiś mega wypasiony scyzoryk, który skomplikowanie się otwiera. Za każdym razem, kiedy przyjdą do mnie znajomi, tata wbija się do mojego pokoju i każdemu po kolei każe rozkminić scyzoryk. Jeśli jakiś szczęśliwiec wpadnie na pomysł, jak go odblokować, będzie widzieć uznanie w oczach mojego ojca do końca życia.
Dla ścisłości- jeszcze nikomu się nie udało.