Tegoroczne urodziny mojego brata zbliżały się nieuchronnie. Adaś już od pewnego czasu dawał mi jasne wskazówki co do swojego prezentu. Bynajmniej, nie powiedział wprost, co by chciał dostać, ale jeśli od paru miesięcy Twój brat pieprzy tylko o Jeżach Pigmejskich, to trzeba dorównać poziomem bystrości uczestnikom Warsaw Shore, żeby nie zorientować się, co sprawiłoby mu radość.
I właśnie tutaj pojawił się problem. Bałam się, że taka fascynacja zwierzęciem szybko przeminie. Zresztą moje obawy nie były w żadnym wypadku bezpodstawne. Pies też był fajny, póki nie trzeba było wyjść z nim na spacer. A królik? Powiedzieć, że nie przepadał za Adasiem, to tak, jakby nic nie powiedzieć. Jednak nienawiść Stefana, jaką żywił do mojego brata, nie wzięła się znikąd. Jakby ktoś machał mi codziennie babcinym pasztetem przed oczami, grożąc, że kiedyś też skończę w foremce, to śmiem przypuszczać, że nie pałałabym do tej osoby sympatią.
No i należy jeszcze wspomnieć o mojej rybce, która wiodła szczęśliwe życie u mego boku przez kilka ładnych lat. A przynajmniej ja tak myślałam, do czasu kiedy komuś nie wymknęło się przez przypadek, że to już trzecia rybka, bo dwie poprzednie zostały pozbawione życia przez mojego brata. Zapytany przeze mnie, czy krążące pogłoski są prawdą, odrzekł jedynie: Nie, nie, nie, nie-wiem. Nie, nie, nie pomogę. Koniec końców, przyznał, że nie potrafi w wymienianie wody, bo opuszczał lekcje fizyki, co jest jedynym logicznym wytłumaczeniem, dlaczego wylewając do kibla wodę z akwarium, zapomniał uprzednio wyjąć stamtąd rybkę.
Nikogo zatem nie zdziwi chyba fakt, że jeż w prezencie wywoływał u mnie ambiwalentne uczucia. Przed samymi urodzinami Adasia, powiedziałam mu nawet, żeby zapomniał o kolczastej kulce, że nie chcę brać za to odpowiedzialności. Przyjął to lepiej, niż się spodziewałam, ale coś było nie tak. Z jednej strony gryzło mnie sumienie, z drugiej przypomniałam sobie, co działo się, kiedy nie podarowałam mu wymarzonych butów z podeszwą led w święta. Gówniaki drące chlapatałki w sklepach z zabawkami to przy nim pikuś. Później dotarło do mnie, że na moje urodziny dostałam od niego wypasionego jednorożca, na którym przez całe lato przemierzałam meandry wakacyjnej rzeczywistości i był to chyba najlepszy prezent, jaki dostałam w życiu. Nie licząc nadgryzionego kawałka pizzy, który podarował mi mąż po powrocie z podróży służbowej. O jaka ja byłam wtedy głodna i szczęśliwa. Mimowolnie zaczęłam zastanawiać się, czy jakbym miała wybierać między pokojem na świecie a poczuciem komfortu w postaci braku darcia mordy przez Adasia, że nie dostał jeża, to wybrałabym samca czy samiczkę?
Zaplanowane było wszystko. Samochód, kierowca i odbiór bejbi jeżyka w sklepie zoologicznym znajdującym się w dużym mieście, pod którym leży Warszawa. Plany mają to do siebie, że lubią się sypnąć w najważniejszym momencie. Tym razem karuzela mojego życiowego szczęścia również mnie zawiodła, więc nie było innego wyjścia, jak powiadomić brata o tym, że musimy w tej chwili jechać do Wołomina po jego urodzinową niespodziankę.
Zasiedliśmy w czwórkę w samochodzie, to znaczy ja, Adaś i jego dwóch kumpli, z którymi wspólnie szykowaliśmy niespodziankę. Może i wszystko mogłoby się udać, ale jeśli ktoś jest życiową amebą (patrz ja) i podaje solenizantowi adres sklepu zoologicznego, coby go wprowadzić do nawigacji, niestety musi się liczyć z tym, że cała niespodzianka właśnie pierdolnęła w przedbiegach. Mój brat z pokerową twarzą twardo prowadził auto, nie dał po sobie poznać, że dobrze wie, po co jedziemy. Ja to bym mu nawet uwierzyła, że się nie zorientował, gdyby nie prędkość i zwinność w wymijaniu samochodów, jakich nie powstydziłby się sam Jason Statham w Transporterze.
Od momentu przekroczenia drzwi sklepu zoologicznego Adaś już nie jest tym samym człowiekiem. Zaczęło się, kiedy zobaczyłam jeża w zoologicznym akwarium i nie mogąc się pohamować, wypaliłam: Ojej, jakie słodkie zwierzątko, szkoda tylko, że nie ma głowy. Brat spojrzał na mnie wzrokiem Snape’a, głośno wzdychając. Później było już tylko gorzej. Wracając z Hedwisią (bo tak ją nazwał, zanim jeszcze ją otrzymał) i całą wyprawką, jego styl jazdy zmienił się o 180 stopni. Ja to się nawet cieszyłam, że pozwolił nam oddychać, bo nic innego nie mogliśmy robić, żeby jeż przypadkiem się nie zestresował. Ważne było, aby nie otwierać okien, bo ta kolczasta kulka bardzo lubi ciepło. Szkoda tylko, że na dworze był upał, a samochód bez klimy.
Pomijając opis tego całego macierzyństwa, jakie się odjaniepawla od miesiąca u nas w domu, mogę powiedzieć tylko jedno – to nie jest normalne. Ten jeż ma wszystko. Mój brat zaczął spać na podłodze, nie ma miejsca w sypialni, żeby rozłożyć łóżko, bo kojec Hedwisi by się wtedy nie zmieścił. Druga połowa nory to wiadomo, części od Samuraia. Na „podwórku” jeża jest specjalny tunel do zabaw, śpiworek, basenik z piaskiem, kółko do biegania, które rozmiarami przypomina bardziej London Eye niż kołowrotek, piłeczka do zabaw, wychodek, który jeszcze ani razu nie był używany, bo zwierzątko woli srać na wszystko inne, i namiot. Tak, kurwa, namiot. Tipi. W akwarium znajduje się drugi namiot, taki pluszowy dinozaur z ogonkiem, do którego Hedwisia wchodzi, żeby zrobić kupę, choć jego zastosowanie miało być zupełnie inne. Oczywiście kolor jej gówna to temat numer jeden w ostatnim czasie, bo bardzo ważne jest, aby nie było zielone, gdyż wtedy jeż jest zestresowany. Generalnie to nie widzę różnicy między maDkami a moim bratem. Po pokoju walają się paczki z przeróżnym najlepszej jakości jedzeniem – kurczak, robaki, suche, mokre, wszystko. No i transporterek, bo Adaś zabiera ją ze sobą wszędzie. Godzina dwudziesta jest godziną zabawy, co znaczy mniej więcej tyle, że brat budzi jeża (są to zwierzęta nocne) i terroryzuje resztę domowników: zamknąć wszystkie okna, pochować ostre narzędzia, wyłączyć telewizory, przygasić światła, Hedwisia będzie się teraz ze mną bawić.
Właśnie straciłam jakąkolwiek nadzieję na to, że kiedyś napiję się wina z moją bratową. Nigdy nie będę mieć bratowej, bo w serduszku Adasia nie ma już miejsca na trzecią osobę – Hedwisia i Samurai całkowicie go absorbują.