„Nic nie trwa wiecznie. Niebezpiecznie jet wierzyć w to, że coś trwa wiecznie”
– Co się stało?! – Wpadam razem z drzwiami do pokoju Oli.
– Będzie zła? – Gosia rzuca nieśmiało w stronę Aleksandry.
– Na co mam być zła?! – Wpatruję się wyczekująco w przyjaciółki. – Nie wyglądacie, jakby wydarzyło się coś strasznego. – Mówię, obserwując beztroski letarg, jaki uskuteczniają na kanapie.
– Nie będzie zła. Będzie wkurwiona.
– No więc… Tak naprawdę nic się nie stało…
– To akurat widzę. Czy któraś z was jest w stanie wyjaśnić mi, co było warte przerwania kilku przyjemnych chwil w towarzystwie mojego sympatycznego kolegi?! Nie muszę chyba wam przypominać, że już dłuższy czas nie posiadam faceta, a jak się zapewne domyślacie, KAŻDY CZŁOWIEK MA SWOJE POTRZEBY! – Wykrzyczałam, zamrażając je spojrzeniem.
– To był mój pomysł. – odpiera Aleksandra.
– Świetnie, a dowiem się w końcu , co to za wspaniała koncepcja?! – Obserwuję, jak Gosia chowa się pod kołdrę.
– Nudziło nam się tak we dwie, więc założyłyśmy się o to, czy…
– Nie mów dalej, jeśli ci życie miłe! – Dobiegł piskliwy głos spod kołdry.
– Czy przerwiesz swoje randez vous, jeśli któraś z nas będzie w potrzebie, czy już przerzuciłaś się z używania mózgu na inną partię ciała. – Odparła Ola, wykorzystując swój złowieszczy uśmieszek, po czym wzięła łyk herbaty, jak gdyby nigdy nic. – A poza tym sama niedawno mówiłaś o zasadzie trzech dni. – Odstawiła filiżankę na stolik.
– Zasada trzech dni nie obowiązuje, jeśli chłopak przyjeżdża drugiego dnia i zaprasza cię na herbatę o dwunastej w nocy!!! – Wybuchłam. – To kto wygrał zakład? – Pytam już nieco rozluźniona.
– Gośka. – Mina mojej koleżanki nagle zrzedła.
– Nie mam pojęcia, jak to zrobicie, ale wynagrodzicie mi to. – Rzucam w ich stronę, padając na łóżko. – To może zaczniemy od herbaty. Jedna łyżeczka cukru. Nie zapomnij o cytrynie.
– Na co się tak patrzysz, to ty przegrałaś zakład. – Gosia nabrała odwagi.
– A! Poproszę w moim ulubionym kubku! – krzyknęłam do Aleksandry, która właśnie zniknęła za drzwiami.
* * *
fot. Konrad Kokosza
– Wyjeżdżam za dwa dni. Na razie na trzy miesiące, przecież to nie tak długo. – Z każdym słowem Maćka odczuwam coraz mocniejsze ukłucie w gardle.
Wracamy z jeziora, zawieszam rozżalony wzrok gdzieś za oknem. Nie mogę z siebie nic wydusić, bo czuję, że zaraz się rozpłaczę. Przecież nie mogę mu pokazać, że mi zależy. – Dobrze, zgrywaj zimną sukę. Fantastyczny pomysł, kurwa. Francji mu się zachciało. Dajesz maleńka, bądź twarda. – kibicuję sobie w myślach.
– No pewnie, jak masz możliwość to skorzystaj. – W końcu udaje mi się wysłowić łamanym głosem.
– Kurwa!!! – Krzyk Maćka. Wyjeżdżające auto. Nie wyhamujemy. Nagły skręt w lewo. Samochód z naprzeciwka. Zaraz w nas uderzy. Znowu skręt w lewo. Spadamy. Rów.
– Ja pierdolę, żyjemy! – Ocieram obolałą od poduszki powietrznej rękę.
– Nic ci nie jest? – Pyta Maciek.
– Trochę ręka mnie boli, a tak wszystko w porządku. A ty?
– Też dobrze. Kurwa! Czy ten kierowca jest ślepy?!
Znajomi, którzy jechali za nami, biegną przerażeni w naszą stronę. No i w końcu mogę sobie ulżyć, nikt nie domyśli się, że to nie z powodu emocji po wypadku, więc nie muszę ściągać maski pt. jestem zimną suką – nie posiadam uczuć – i wcale się nie zakochałam. Z moich oczu wylało się morze łez.
* * *
fot. Konrad Kokosza
– Nigdy nie myślałam, że to powiem, ale będę tęsknić za pobudkami twojego dziadka. Chyba już do nich przywykłam. – Mówi G. sącząc poranną kawę.
– Przecież będziemy przyjeżdżać na weekendy. – Wtrącił Adam.
– Ale to już nie to samo. Mi najbardziej będzie brakowało wspólnych wieczorów z wami. No i obiadów babci, rzecz jasna. – Odpowiadam, zawieszając wzrok na gałęziach drzew szarpanych przez wiatr.
Dziś ostatni dzień wakacji. Koniec błogiego lenistwa, imprez, beztroskich chwil nad jeziorem. Jutro czeka nas powrót do rzeczywistości – miasto, ludzie, pośpiech, beton. Na samą myśl odczuwam ukłucie w sercu.
– Obiady Todzi są genialne, ale chyba przez nie przytyłam. – Gosia klepie się po brzuchu, który wbrew jej mniemaniu jest płaski jak deska.
– Spójrz na mnie, ja tam wolę powstydzić się przez dwa miesiące, niż cały rok chodzić na siłownie. – Skwitował Adaś, na co całą trójką wybuchliśmy śmiechem.
– Dlaczego wszystko, co dobre, zawsze tak szybko się kończy? – Słyszę wyraźnie przygnębienie w głosie przyjaciółki.
– Jeszcze nic się nie skończyło! Dziś pożegnanie lata! Nawalimy się jak biszkopty! – Próbuję pocieszyć Gosię.
– Słodki Jezu! – Wypaliła nagle tak, że aż podskoczyłam na krześle.
– Co się stało?
– W co ja się ubiorę!?
– Jezu, kobiety i ich problemy. – Westchnął Adam.
A więc wszystko wróciło do normy. Dziś nam jeszcze wolno.
Siedem lat później.
– Ciocia Lidzia! Jesteś moja! Chodź jeszcze, proszę! – Trzyletnia córka Aleksandry rzuca mi się na szyję. Mała od dwóch godzin próbuje nauczyć mnie tańczyć. Bezskutecznie.
– Daj cioci chwilę odpocząć. – Mówi rozbawiona Ola. – Co tam w ogóle słychać u Gosi? Sto lat jej nie widziałam. Kiedy zamierza wrócić z tej Anglii?
– Nie zamierza wracać na stałe. Niedługo przyjeżdża do Polski na urlop, już nie mogę się doczekać. O, w końcu chłopaki wrócili ze sklepu. – Maciek wraz z mężem Oli idą w naszym kierunku.
– Kupiłem ci cytrynowego radlera, może być? – Piotrek wręcza żonie schłodzoną butelkę czegoś, co próbuje udawać piwo.
– Oooo tak, jakie zimne. O takim marzyłam.
– Czy ty jeszcze czasem pijesz coś, co zawiera więcej alkoholu? – Pytam Aleksandrę.
– Szalona jesteś? Ostatnio po trzech dwuprocentowych radlerach kręciło mi się w głowie.
– Chyba się starzejemy. – Mówię, otwierając zimniutkiego Żywca. – Dobra, chodźcie do domu, obejrzyjmy ten nasz weselny film, chcę to już mieć za sobą. – Rzucam w stronę chłopaków.
– Już się boję. – Odpowiada Maciek.
– Nie przesadzaj, nie może być aż tak źle. Byłeś najprzystojniejszym panem młodym tego roku. – Całuję go w policzek.
KONIEC.
*Imiona niektórych bohaterów opowiadania zostały celowo zmienione.