życie codzienne, ludzie

KIEDY KOKA NIE DAJE CI SPAĆ

Mam taki układ z moim psem – ona nocuje w moim pokoju, ja wychodzę z nią rano na spacer. Kiedy mieszkałam sama, Koka nie miała innego wyjścia, jak dzielić ze mną łóżko. Po ponownej przeprowadzce do rodziców miewa problemy ze zdecydowaniem się, kto w jej życiu, oczywiście zaraz za surowym mięsem, kąpielami w jeziorze i bieganiem za piłką, jest najważniejszy. Mój pies co wieczór staje przed niełatwym wyborem: bramka numer jeden, bramka numer dwa, czy może bramka numer trzy? „Idź na całość, idź na całość!” – wieczorami dochodzi z kuchni donośny głos królika.

Dlaczego jest to dla mnie takie ważne? Bo mam dość tego, że pies przyłazi do mnie tylko wtedy, kiedy czegoś chce. Ja wiem, że to taki wiek buntowniczy, że nie pamięta, kto uwolnił ją z łańcucha, przetransportował jako małego szczeniaka do domu, sprzątał po niej kupy, wycierał siki, nauczył ją załatwiania tych spraw na dworze. Kto przy niej był, jak gubiła zęby mleczne. Kto wychodził z nią na długie spacery. Kto masował po brzuszku. Kto nauczył ją podstawowych komend po angielsku. A teraz? Teraz ma to wszystko w dupie, bo za przywódce stada wybrała sobie mojego tatę. Skoro waćpanna pogrywa sobie w ten sposób, to bardzo proszę, niech sobie czeka do południa, aż mój brat z nią wyjdzie. Ku memu zdziwieniu, ta metoda zadziałała! Każdego poranka budziłam się w towarzystwie Koki, która przytulała się do mnie na dzień dobry. Do czasu.

Pewnego dnia wstałam przed budzikiem, wyciągnęłam rękę w stronę miejsca, w którym zawsze leży pies, nikogo nie było. Po chwili zadzwonił budzik, nie minęło kilka sekund, jak drzwi uderzyły z rozmachem o ścianę, następnie wparowała przez nie Koka, wskakując jednym susem na moje łóżko. Przyznam, wydawała się być trochę zaniepokojona faktem, że już nie śpię. I co? I zonk! Zamiast nagrody kryjącej się pod bramką numer jeden, dostała kota w worku. Tak kończą ludzie niemający szczęścia w programie „Idź na całość!” i egoistyczne, niewdzięczne psy. Wydaje mi się, że było jej trochę głupio z powodu swoich oszustw, więc ostatniej nocy zasnęła ze mną. Obudzona drapaniem po drzwiach o czwartej nad ranem, zwlekłam się z łóżka, aby umożliwić jej wydostanie się z mojego pokoju. I właśnie w tym momencie popchnęłam pierwszą z tysiąca ustawionych zaraz po sobie kostek domina. Odkąd żyję, nie poznałam jeszcze człowieka, który po przebudzeniu potrafiłby zabijać wzrokiem bazyliszka tak jak ja. A wiesz, kogo jeszcze bardziej może denerwować poranne wstawanie? Stefana. Największą wartością w życiu Stefana jest relaks, a zaraz po nim ex aequo jedzenie kabli, bogatych w takie wartości odżywcze jak: energia elektryczna i miedź (szczególnie dobre są te od ładowarek do telefonów czy laptopów, chociaż zwykłym kablem od przedłużacza również nie pogardzi),  oraz atakowanie psa. Wszystko skumulowało się w nieodpowiednim momencie. Nie było już ratunku. Szambo wyjebało. Od czwartej do szóstej rano słuchałam tupania tylnymi łapami o klatkę. Jeśli nigdy nie słyszałeś tego dźwięku, przypomnij sobie, jak brzmi ubijanie mięsa na schabowe w niedzielę, kiedy 80% mieszkańców twojego bloku ma w planie spożycie ich na obiad. Tak, dokładnie. Chodzi mi o ten moment, w którym próbujesz przeczytać w spokoju książkę, a tu nagle: JEB, JEB, JEB, JEB! JEB… JEB… JEB, JEB, JEB! To chyba ta spod piątki, zaraz przestanie, mieszka tylko z mężem, dużo nie zeżrą. I znowu to samo, teraz to chyba sąsiedzi spod 6. Słodki jezu… Przecież oni co niedzielę zapraszają rodzinę na obiad, to nigdy się nie skończy! I nie to, żebym ja wiedziała kto z kim, jak i gdzie, ani żebym od razu miała lornetkę na parapecie. A już na pewno nie dostałam jej od tatusia. W życiu czegoś takiego w rękach nie miałam i nie oglądałam przez to Canal+, na którym leciał jakiś dobry film u sąsiadów z naprzeciwka.

Skoro na temat niebywałej fascynacji otaczającym mnie światem oraz zachowaniami społeczeństwa powiedziałam już wszystko, powróćmy do poniedziałkowego poranka. W zasadzie to nie mam już nic do dodania, oprócz tego, że dostałam od losu gratisowe dwie godziny, które mogłam spożytkować na próbach zaśnięcia, liczeniu baranów w kształcie kostek sera i myśleniu nad niezwykle istotnymi rzeczami, to jest o szalenie kreatywnej grze w bierki smażonymi paluszkami rybnymi, o której dowiedziałam się od Janina Daily. Już dawno tak źle się nie wyspałam. Ostatni raz przytrafił mi się tego lata, kiedy postanowiłam spać na kanapie pod altanką. Ależ było mi doskonale, napawałam się cykaniem świerszczy, świeżym, wiejskim powietrzem i świętym spokojem, podczas gdy przyszedł mój zmęczony melanżem brat, powalił się z impetem na ogrodowej huśtawce sąsiadującej z moją kanapą, i owa huśtawka tak sobie skrzypiała i skrzypiała, a jak już w końcu na moment przestała, to Adaś przewrócił się akurat na drugi bok, więc towarzyszącym tej czynności dźwiękom nie było końca. I cały spokój chuj strzelił.

I naprawdę jestem niesamowicie wdzięczna moim zwierzętom za to, że dzięki nim zaczęłam doceniać, jak ważny jest dla nas czas, który marnujemy, na tak bezsensowną czynność, jaką jest sen. Dopiero przez tę przedwczesną pobudkę zrozumiałam, że człowiek jest w półprzytomnym stanie pójść rano do pracy, wypić dwie mocne kawy, które ani przez moment nie stawiają go na nogi, jednocześnie księgować najprostszą kosztową fakturę przez około godzinę, zastanawiając się przy tym, czy aby na pewno wybrał w systemie odpowiednią firmę, której owa faktura dotyczy. Zatem zapamiętaj – Ty też możesz zostać Bonusem RPK prawdziwego życia [heheszki], po prostu naznoś do domu więcej zwierząt.

 

Udostępnij