życie codzienne, ludzie

WITAM WAS W RZECZYWISTOŚCI

Siedzę na tarasie mojego domu i piszę maile do klientów, informując, że księgowa też człowiek, na ostatnią chwilę to nie da rady panie, przesyłaj ino chyżo te skany faktur, bo miesiąc zamykam. Dopijam herbatę, czochrając psa po brzuchu.

– To co Kokunia, czas na dłuższy spacer? – mówię do niej i uśmiecham się, kiedy przekręca łeb raz w prawo, raz w lewo, na znak tego, że próbuje zrozumieć, co ja tam do niej znowu pierdolę.

Udało się, w końcu się udało! Własny dom na wsi, i to nie byle gdzie, bo w miejscowości, która od dzieciństwa jest moim drugim domem. Wszędzie lasy, pola, zielone łąki,  A wszystko przepasane, jakby wstęgą, miedzą Zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą.* Własna firma, dzięki której nie przebywam ani sekundy w zatłoczonym metrze pełnym smutnych, śpieszących się nie wiadomo gdzie ludzi. No i brak tłumów w supermarkecie, tutaj jeżdżę po zakupy do pobliskiego miasteczka, gdzie każdy z uśmiechem na twarzy zagaduje do mnie: „Dzień dobry”, „Co słychać?”, „Pozdrów męża!”, a pan z piekarni zawsze trzyma dla mnie bochenek ulubionego chleba.

Siodłam mojego gniadego małopolaka i ruszamy w teren. Galopuję leśną drogą, wdychając świeże, letnie powietrze. Popuszczam całkowicie wodze, galop raptownie przechodzi w cwał. Po chwili zapomnienia orientuję się, że Koka została gdzieś w tyle, więc zwalniam, pozwalając jej nas doścignąć.

Po rozsiodłaniu Cheddara, udaję się do kuchni, aby ugotować coś dla M. Uwielbiam wyglądać przez kuchenne okno, ciesząc oczy widokiem ogrodu i co nieraz przejeżdżającego w oddali pociągu. Mieszam kurczaka z makaronem penne i sosem serowym.

Nakładam dwie porcje na talerze, w drodze na taras witam się z mężem całusem w policzek, następnie stawiam obiad na stole. Podczas posiłku rozmawiamy o tym, jak nam minął dzień.

Niebo przybiera odcienie rubinu. M. wyleguje się na ogrodowej kanapie, popijając zimne piwo, ja zaś zapalam wszystkie świeczniki, żeby zrobić magiczny nastrój. Po chwili zjawiają się nasi znajomi i wszyscy razem zasiadamy do stołu. Max jeszcze dobrze się nie rozgościł, a już krzyczy, że jest głodny, więc udaję się do kuchni, aby przygrzać mu obiad. Po drodze wpadam na mojego brata, który walczy z lodówką, próbując dopchać do niej ostatnią z dwudziestu butelek piwa. Grucha z Konradem asystują mu. Gosia ma akurat urlop, ale za kilka dni będzie musiała wracać do Anglii, więc cieszymy się wspólnymi chwilami, popijając czerwone wino. Dołącza do nas Aleksandra, która próbuje negocjować ze swoją córką.

– Dziecko drogie! Masz dopiero osiem lat! Ostatni raz ci mówię, nie możesz sobie zrobić makijażu do szkoły!

– Ciociu, powiedz coś mamie! Ja chcę być piękna!

– Jesteś śliczna, musisz słuchać się mamy. Przynajmniej na razie. – Puszczam oczko do L.

– Widzisz?! I tak jest cały czas, zwariuje z tym dzieciakiem. Nalej mi tego wina, bo oszaleję. – mówi Ola.

– Już prawie otworzyłam. Lee, dlaczego ty wiecznie nie masz korkociągu! – G. mocuje się z winem. – A skoro mowa o winie, gdzie jest Kate?

– Jak zwykle się spóźni. Standard. – odpowiadam.

– Just Kate’s things… – Dodaje P., który robi jakieś aktualizacje na moim laptopie i próbuje pozbyć się Odysei? Tych, no… Homerów? A, koni trojańskich. – Naucz się w końcu, że TO [wskazuje na jakiś prostokącik z dziwną informacją.] trzeba aktualizować na bieżąco.

– Jakbyś nie mówił w języku Matrixa, może bym coś zrozumiała. – Wzdycham nad kieliszkiem wina.

– A Kasia z mężem nie przyjadą? – dopytuje Gosia.

– Będą dopiero jutro rano. Obiecali zdążyć na wspólne śniadanie na tarasie.

– Ja zaklepuję pokój na górze. – Matek krzyczy z balkonu. Byłam na to przygotowana, zresztą tę sypialnie urządzaliśmy właśnie pod niego, zdając sobie sprawę z tego, że będzie tu częstym gościem.

Wieczór trwa. Żartujemy, śmiejemy się, ja odkurzam piach w korytarzu, słuchamy muzyki, ja odkurzam piach w korytarzu, wznosimy toasty, ja odkurzam piach w korytarzu, tańczymy do letniego przeboju, gramy w Czółko, ja odkurzam piach w korytarzu.

– Adaś, skup się! Brzydkie kaczątko zamieniło się w…. – próbuję podpowiedzieć bratu wyświetlane hasło.

– W pięknego gołębia! – Odpowiada zdecydowanym tonem, na co wszyscy wybuchają śmiechem.

Wznosimy kolejny toast, za…

– Powtórzę pytanie. Gdzie widzi się Pani za 5 lat? – Rekruter patrzy na mnie wyczekująco.

– A tak, przepraszam. Za pięć lat widzę siebie w państwa firmie, jak wspinam się po szczeblach kariery i osiągam wyznaczone sobie cele. Jestem spełniona na stanowisku Galactic Viceroy of Research Excellence.

* Adam Mickiewicz Pan Tadeusz 
Udostępnij