Ja to ostatnio nie robię nic innego, tylko opuszczam swoje strefy komfortu. Latem zaczęłam biegać, a teraz, jakby mi jeszcze mało tej adrenaliny było, postanowiłam pojeździć na nartach.
Szok i niedowierzanie, bo ze sportów zimowych to najbardziej lubię grzane wino i oscypka. Taki właśnie miałam plan na dziś – sączyć winko i pchać kolejne serki do japy, śmiejąc się z mojego brata, którego ziomek będzie uczył ujarzmiać dwie deski przy pomocy kijków.
No więc stoję z telefonem w ręku, nagrywam tę walkę z prawami fizyki, licząc na to, że Luszyn zaraz się wywali, i nagle poczułam w sobie dziwną potrzebę. Kiedy ostatnio poczułam coś podobnego, to następnego dnia wstałam o 6 i poszłam biegać. A później powtarzałam tę czynność przez kolejne miesiące.
Myślę sobie: weź się ogarnij, Lidia, w dupie ci się już przewraca, bo żeś się naćpała tym śniegiem, co daje po oczach tak, że człowiek ich nie może normalnie otworzyć.
Należy wiedzieć, że nie cierpię zimy, ani niczego, co z nią związane, więc sama sobie się dziwiłam, kiedy usłyszałam swój głos w wypożyczalni sprzętu:
– Dzień dobry, chciałabym wypożyczyć narty.
– Witamy, jaki rozmiar buta? – odpowiada młody facet z zacieszem na mordzie, bo on już wie, że do tej pory to ja narty tylko na filmach widziałam.
– 37.
– Ile ma pani wzrostu, pni Lidio? – No ta, albo mnie rozpoznał, bo w końcu jestem sławną pisarką, albo mnie podrywa. Wiadomo. Już miałam pokazywać obrączkę na palcu, kiedy chłopak wyciągnął rękę z moim dowodem. To wiele wyjaśnia.
– Metr sześćdziesiąt – uśmiecham się dumnie, jakby bycie karzełkiem, było moim życiowym osiągnięciem.
– Ile pani waży?
– Hy, hy, dobry żart, Milordzie.
– Poważnie pytam… – Typ wpatruje się we mnie oczekująco. Już chcę zgłaszać to przestępstwo do prokuratury, ale zastanawiam się, czy najpierw nie walnąć go prawym sierpowym.
– Nie powiem, bo nie wiem, a nawet jakbym wiedziała, to bym nie powiedziała. Ja od kilku lat unikam tego wytworu szatana, jakim jest waga.
– Dobra, to wpisuję… – Patrzy na mnie badawczo, a ja robię groźną minę. – Ze 36 kilogramów? – Chłopak się uśmiecha.
– Tak plus minus – odpieram, wybuchając śmiechem.
No i siedzę na tej ławce, zakładam buty do nart. Mam na sobie dwie pary grubych rajstop, spodnie, podkoszulkę, koszulkę, bluzkę, sweter i kurtkę oraz trzy pary skarpetek z logo Hogwartu, które dumnie pokazuje wszem wobec wszystkim zebranym.
Tak to ja się nie spociłam, bijąc swój rekord na 8 kilometrów. Zanim jeszcze otworzyłam drzwi wypożyczani, to już wiedziałam, że kardio na dziś jest zrobione. A przede mną jeszcze ta jebana górka, kurwa jego mać. Górka to trochę mocno powiedziane, to była ośla łączka. Ja byłam zmęczona jeszcze przed zamocowaniem nart do tych butów. Już mi się chciało pić i siku, ale zebrałam się w sobie, opuszczając kolejną strefę komfortu. Ostatni raz spojrzałam z utęsknieniem na ciepłą karczmę z winem i oscypkami, po czym ruszyłam przed siebie, dzierżąc dumnie w rękach osprzęt.
Co tu dużo mówić, zrobiłam to jak profesjonalistka. Zjechałam z połowy oślej łączki bez odbycia stosunku z ptakiem, zdjęłam narty i powędrowałam zwrócić sprzęt.
Ale jak ja szłam pomiędzy tymi stokami, jak zwycięzca, dumna z tego, że nie wyjebałam orła. Pięcioletnie dzieci biły mi brawo, owacje na stojąco od ich rodziców, fanfary, instruktorzy rzucali we mnie darmowymi kroksami z Lidla, helikopter z logo TVN 24 nawet przyleciał.
– Już po jeździe? – pyta chłopak z wypożyczalni.
– Taaa, zostanę jednak przy łyżwiarstwie i pływaniu – odpowiadam.
– No wie pani, każdy lubi coś innego.
– Oczywista sprawa.
– Na przykład my z chłopakami to najbardziej lubimy pić. – Aż mi łezka wzruszenia popłynęła po policzku. Swój chłopak. – Płatność kartą czy gotówką?
– Kartą, kartą i koniecznie proszę paragon wydać, żeby mąż widział, jaka ze mnie fanatyczka zimowych sportów. Gotówkę zostawiam na płatności za winka w państwa karczmie.
Photo by Sebastian Staines on Unsplash