życie codzienne, ludzie

Jak poznałem waszą matkę (chrzestną)

Jestem zdania, że świadoma decyzja o macierzyństwie jest najbardziej egoistyczną rzeczą na tym łez padole. No może ex aequo z zachowaniem mojego męża, kiedy to perfidnie opróżnił garnek z obiadem, nie pytając mnie nawet, czy miałabym ochotę coś zjeść. Zresztą nie musiał wcale pytać, bo wiadomo, że ZAWSZE mam ochotę na jedzenie. Nie bez powodu nazywa mnie, jakże pieszczotliwie, „ty mój mały kontenerku”, a jedynym powodem, dzięki któremu nie wyglądam jak tocząca się przez życie kulka mozzarelli, jest to, że biegam. Wiadomka – biegam tylko po to, by móc więcej jeść.

Ale wracając do dzieci – sprowadzenie na świat istoty, która zajmie się nami na starość oraz zaspokoi potrzeby generowane przez instynkt macierzyński, kosztem skazywania jej na katastrofę klimatyczną, zło, niesprawiedliwość i płakanie nad naszym grobem, jest niczym innym jak egoizmem w czystej postaci.

Jednakże daleka jestem od jakichkolwiek osądów, bo kimże ja jestem, żeby oceniać innych, skoro sama mam jakieś +50 do egoizmu, tyle że w innych kategoriach. Tak sobie dywaguję, bo mogę. Z drugiej strony jakby moja mama nie zdecydowała się na macierzyństwo, to nie dane by mi było poznać smaku żółtego sera, a dla takich momentów, umówmy się, to jednak warto się przemęczyć i umrzeć. Such is life, mordo.

Jakbym miała wskazać mój ulubiony mem, bez wątpienia wygrywa ten:

A więc sam rozumiesz, że kiedy usłyszałam od przyjaciół najtrudniejsze pytanie w moim życiu, które brzmiało: „Lidio, zostaniesz matką chrzestną naszej córki?”, to najpierw dostałam migotania przedsionków, a później próbowałam zrozumieć ich wybór. No nie było łatwo.

Zanim otrzymali odpowiedź, stałam zahipnotyzowana, jakby ktoś rzucił we mnie zaklęciem „Drętwota”, i dopiero nieumiejętnie tłumiony śmiech męża przywrócił mnie do rzeczywistości. Zadałam przyjaciołom zajebiście ważne pytanie, mianowicie:

Czy wy jesteście pewni swojej decyzji? Przecież randomowa pani z osiedlowej żabki byłaby lepszym wyborem! Chcę wiedzieć, co wami kierowało! Czy wy w ogóle kochacie to dziecko? Może wkurza was okres ząbkowania i w ten sposób chcecie się na niej odegrać? Odpowiedzcie mi, a nie tak stoicie i się śmiejecie. To nie są żarty! Zaraz, czy dziś jest prima aprilis? Nie? To ja już nie wiem.

Sprawy wcale nie ułatwiał fakt, że wyczucie czasu to mieli zajebiste, jak moja dupa podczas porannego joggingu szczerymi polami, gdzie o kawałku krzaka można tylko pomarzyć, o papierze toaletowym nie wspominając. xD

Otóż zostałam zapytana o bycie matką chrzestną tego małego szkraba w niecodziennych okolicznościach. Nazwijmy rzeczy po imieniu – w opłakanych okolicznościach.

Był niedzielny poranek. Poprzedni wieczór spędziliśmy u nas w domu z przyjaciółmi, gdzie zjedliśmy pyszną kolację, a ja wypiłam za dużo wina. Nie trzeba być Sherlockiem, aby rozwiązać zagadkę moich rozczochranych włosów, beznamiętnego wzroku, wyrazu twarzy tumana oraz walczenia o przetrwanie, będąc owinięta w pierzynę. Mało tego, że poskładało mnie jak łabędzia z origami, to jeszcze musiałam wziąć udział w szalenie trudnym teleturnieju, gdzie masz do wyboru dwie odpowiedzi: TAK lub NIE.

Pomyślałam, że co mi tam, dam radę. Będę najlepszą ciocią na świecie, a jeśli jednak mi nie wyjdzie, to chociaż wynagrodzę jej to hajsem. Super wychowawcze podejście. xD

Bardziej niż samo pytanie o zostanie matką chrzestną zdziwiła mnie odpowiedź przyjaciół na temat ich wyboru. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać przez pryzmat ich decyzji, są to dojrzali, odpowiedzialni i wspaniali ludzie, dlatego ich argumenty pokrzepiły moje serduszko i od tamtej pory mam +100 do łechtania ego. Teraz to nawet nie mieścimy się w jednym pokoju – mąż musi otwierać okno, żeby to ego zostawiło nas na chwilę samych.

Otóż dowiedziałam się, że jestem, UWAGA: odpowiedzialna (chyba za nadciśnienie męża), zaradna (fakt posiadania własnej firmy w tym kraju nie świadczy o zaradności, a o głupocie i naiwności xD), dobra (w budowaniu wypasionych chat Simsom) i opiekuńcza. Z tym ostatnim to akurat się zgodzę, bo jak ostatnio zaopiekowałam się wolnym czasem mojego męża, tak do tej pory nie musi się o niego martwić.

A tak już całkiem na poważnie, to ostatnio zdałam test na ciocię roku – udało mi się nie zgubić trzylatki na placu zabaw. Nie chcę się chwalić, ale to wcale nie było łatwe.

Zaplanowałam dwie godziny świętego spokoju spędzonego na popijaniu kawki, czytaniu książki i zerkaniu na salę zabaw celem zlokalizowania tego Małego Szatana. Trzylatka miała natomiast zupełnie inny plan na spędzenie pięknego popołudnia, który na piedestale stawiał mój czynny udział w zaplanowanych rozrywkach. W ten sposób miałam okazję skorzystać ze zjeżdżalni (nie zna życia ten, kto nie tarł gołą dupą o plastik, bo sukienka była za krótka), powspinać się jak małpa na różne przeszkody oraz zapierdzielać szpagatami za rozentuzjazmowanym dzieckiem. Miesięczny limit cardio wykorzystany, kurwa jego mać.

Jednak najgorsze wciąż było przede mną. Kiedy przed wyjściem Mały Szatan został zapytany przez swoją matkę, co zrobi, kiedy ciocia Lidzia oznajmi, że koniec zabawy i czas wracać do domu, odpowiedziała: będę płakać. Po czym uśmiechnęła się od ucha do ucha i zrobiła nikczemną minę, perfidnie wlepiając we mnie mordercze spojrzenie. 

Dobra jest – pomyślałam, czując jak robi mi się gorąco na samą myśl o tej chwili, podczas gdy jej matka siedziała wmurowana tą odpowiedzią i długo jeszcze patrzyła się w ścianę. Wiadomo, że oczekiwałyśmy raczej czegoś w stylu „wtedy grzecznie udam się z ciocią do domu i zjemy razem kolację”. No nie tym razem. 

A więc jesteśmy na tej sali zabaw, Kaszojad bawi się w najlepsze, ja idę w jej kierunku, czując jak uginają się pode mną nogi, zbieram się na odwagę i mówię: ,,Szkrabku, musimy wracać do domku”. 

Myślałam, że od razu wybuchnie histeria, ale nie doceniłam jej. Wybrała o wiele lepszą strategię. Zniknęła gdzieś w kolorowych kulkach, udając, że w ogóle mnie nie słyszy. Oczywiście patrzyła mi się cały czas w oczy. xD

Powtórzyłam zatem jeszcze raz, że pora wracać do domu i odruchowo zatkałam uszy. Żeby była jasność, absolutnie nie dziwiła mnie jej reakcja, ja zachowuję się podobnie, kiedy jestem na fajnej imprezie, a mąż oznajmia, że wychodzimy.

Stoję tak i oczekuję pierwszych wrzasków sprzeciwu, gdy nagle pani opiekunka gasi światło na sali i mówi: „koniec dzieciaki, dziś już zamykamy salę zabaw”. 

Jesku, ja wygrałam życie w tamtym momencie. Oczywiście kaszojady zaczęły odpalać się jak syreny, jeden po drugim, ale przynajmniej solidarnie – wszystkie razem, a nie że tylko jedno i wszyscy później patrzą na ciebie jak na królowę dram. 

Zatem doświadczenie z dziećmi już jakieś tam mam, to dobrze rokuje. 

Z kolei głównym problemem z chrześnicą było sprawienie, aby się do mnie przyzwyczaiła. Zanim połączyło nas pytanie o zostanie matką chrzestną, widziałyśmy się dwa razy – wtedy głównie spała z przerwami na zjedzenie mleka. Ale w tej sytuacji również doskonale sobie poradziłam. Dałam jej rękę do powąchania, żeby przy następnym spotkaniu mnie pamiętała. Beng! 

Jakby ktoś potrzebował porad w temacie dzieci, to walcie do mnie jak w dym – chętnie nie pomogę. 

Udostępnij